Od początku Ministerstwo Sprawiedliwości, które prowadzi nowelizację ustawy, podkreślało, że celem zmian jest walka z lichwą, pożyczaniem małych kwot i oddawaniem mieszkań w zamian, czyli przede wszystkim walka z pożyczkami cywilnymi. Jednak działania resortu, który obniżył limit w stosunku do legalnie działających firm pożyczkowych, są sprzeczne z tą retoryką, bo pominięto pożyczki cywilne. Osoby fizyczne mogą więc pożyczać pieniądze, doliczając koszty pozaodsetkowe na poziomie 25 proc., czyli wyższym o 5 pkt proc. niż firmy pożyczkowe, które ponoszą przecież spore koszty działalności operacyjnej (pomijając koszty finansowania).
Polski Związek Instytucji Pożyczkowych szacuje, że przykładowa firma pożyczkowa działająca online i zatrudniająca 30 pracowników ma 2,5 mln zł kosztów stałych rocznie. Zmienne, które rosną lub maleją w zależności od liczby pożyczkobiorców i dotyczą m.in. sprawdzania wiarygodności klientów w Biurach Informacji Gospodarczej i Biurach Informacji Kredytowej, sięgają 0,8 mln zł rocznie. Dodatkowe koszty zmienne, w tym działania marketingowe, to kolejne 0,8 mln zł. Łącznie z kosztem finansowania koszty takiej firmy sięgają 7,5 mln zł rocznie. Aby uzyskać takie przychody przy 20-proc. limicie zaproponowanym przez Ministerstwo Sprawiedliwości, spółka musiałaby osiągnąć spłacalność 95 proc. Oznacza to stratę tylko jednej z 20 udzielonych pożyczek, jest to wynik ekstremalnie trudny do osiągnięcia nawet w sektorze bankowym; musiałaby także posiadać kapitał obrotowy 220 mln zł – nieosiągalny z punktu widzenia branży pożyczkowej – i nie mieć innej konkurencji na rynku – szacuje PZIP.
Przedstawiciele firm pożyczkowych dodają, że z kolei maksymalny limit kosztów odsetkowych, wynoszący 10 proc., jest de facto niższy – efektywnie sięga ponad 5 proc. – ze względu na naliczanie go od coraz niższej kwoty z powodu spłacania się pożyczki. To wszystko powoduje, że działalność firm pożyczkowych po obniżeniu limitów będzie w dużej mierze nierentowna.
PwC w 2017 r. szacował, że jedynie 10 proc. pożyczek jest na tyle dochodowych, że może pozostać w ofercie firm, kolejne 20 proc. oscylowałoby na granicy rentowności i nie wiadomo, czy utrzymałyby się w ofercie. Pozostałe 70 proc. byłoby nierentowne. Te szacunki mogą być nieco zbyt pesymistyczne, bo przybywało ostatnio tańszych pożyczek ratalnych, ale wciąż oznaczają, że z rynku całkowicie znikną oferty pożyczek na niskie kwoty i krótki termin. Część firm może podjąć próby obejścia limitu przez skomplikowane konstrukcje prawne, działalność transgraniczną lub ucieczkę do szarej strefy. Sęk w tym, że popyt nie osłabnie, bo nie zostaną wyeliminowane podstawowe czynniki kreujące potrzeby pożyczkowe Polaków, tzn. niższe od przeciętnej unijnej i często nieregularne dochody, duże nienasycenie dobrami materialnymi, stałe i nieelastyczne koszty. Do tego dochodzi niska skłonność do oszczędzania.