Mija dokładnie pół wieku od decyzji komunistów o odbudowie Zamku Królewskiego w Warszawie. Tamta decyzja wpisywała się w cały szereg wydarzeń, które miały miejsce w krótkim okresie grudnia i stycznia lat 1970–1971: przełomowa wizyta Willy'ego Brandta w Warszawie, krwawe stłumienie robotniczych protestów na Wybrzeżu, odsunięcie od władzy Władysława Gomułki i przejęcie rządów przez nową ekipę Edwarda Gierka.

Gomułka nie chciał odbudowy zamku pomimo starań podejmowanych w tej sprawie przez wielu wybitnych architektów, muzealników i konserwatorów ze Stanisławem Lorentzem, Janem Bogusławskim i Janem Zachwatowiczem na czele. Pozostawienie pustego miejsca z fragmentem ruin fasady zamku najwyraźniej pasowało do jego „polityki historycznej", w której istotną rolę miały odgrywać symbole „hitlerowskiego, niemieckiego barbarzyństwa". Do gierkowskiej polityki „odnowy i modernizacji" o wiele bardziej pasowała koncepcja odbudowy zamku. Zapewne nie bez znaczenia była także potrzeba uderzenia w narodowe i patriotyczne tony przez nową władzę.

Sprawa odbudowy zamku nigdy nie była więc politycznie neutralna. Co więcej, chodziło o rekonstrukcję gmachu w Warszawie, który chyba jak żaden inny w stolicy nie symbolizował bardziej polskiej politycznej ciągłości. Zamek był przecież nie tylko siedzibą polskich królów, ale także – co z punktu widzenia komunistów w PRL-u stanowiło o wiele poważniejszy problem – rezydencją prezydenta w II Rzeczypospolitej. Dodatkowo też zamek, o czym mniej się pamięta, był do upadku powstania listopadowego w 1831 r. siedzibą polskiego parlamentu. Siłą rzeczy narzucało się więc pytanie, do jakiego stopnia odbudowa zamku nie jest w oczach Polaków, przynajmniej symbolicznie, próbą odbudowy utraconej przez nich państwowej i politycznej ciągłości.

Warszawa bez zamku nie mogłaby być Warszawą w tym zasadniczym rozumieniu miasta jako stolicy państwa. Dlatego dzisiaj, kiedy zamek stał się po pół wieku całkowitą oczywistością i niewielu tylko pamięta jeszcze okoliczności związane z jego odbudową, zwiedzając organizowane w jego salach wystawy czy zwiedzając go jako muzeum, pamiętajmy, że przede wszystkim jest on symbolem naszej politycznej, polskiej ciągłości.

Autor jest profesorem Collegium Civitas