Moda Polska, czyli od Łodzi i Żyrardowa po Londyn i Tel Awiw

Warszawa, Łódź, pobliskie Brzeziny, Ozorków – to te miejscowości słynęły zarówno przed I wojną światową, jak i po niej z produkcji odzieży i obuwia w Polsce.

Publikacja: 11.11.2018 12:00

Moda Polska, czyli od Łodzi i Żyrardowa po Londyn i Tel Awiw

Należały do Królestwa Polskiego i produkowały na potrzeby ogromnego rynku, jakim była carska Rosja, a dzięki temu także dla krajów Dalekiego Wschodu. Tzw. Kongresówka korzystała wówczas z wysokich ceł dóbr importowanych i obowiązku plombowania przywożonych towarów. Regulacje te sprawiły, że popyt na produkcję lokalną był wyższy niż w pozostałych dwóch zaborach, gdzie konkurowano z produkcją z Berlina i Wiednia.

Nie byłoby przy tym przemysłu odzieżowego bez włókiennictwa. Tu też wyzwolona Polska zastała dorobek poprzedniego wieku, nadszarpnięty najpierw przez falę strajków, a potem wojnę. Największym ośrodkiem przemysłu włókienniczego na ziemiach polskich od końca XIX w. była Łódź i powstały wokół niej Łódzki Okręg Przemysłowy (ŁOP). Najbardziej rozwiniętą gałęzią tego ośrodka była produkcja materiałów bawełnianych. Do najważniejszych zakładów produkujących bawełnę zlokalizowanych w Łodzi należały fabryki takich rodzin jak Scheiblerowie, Poznańscy, Heinzlowie czy Geyerowie.

Ważną rolę w budowie przemysłu w okręgu łódzkim odegrała rodzina Grohmannów, z której wywodzi się jeden z późniejszych ekonomistów polskich, nieżyjący już Jerzy Grohman. Pozostałe okręgi włókiennicze ówczesnego okresu to okręg bielski i białostocki, w których produkowano wełny oraz okręg warszawski z Żyrardowem.

Jak Feniks z popiołów

Pod koniec XIX w. dużym ośrodkiem włókiennictwa był Żyrardów. Zakłady zostały założone w 1830 r. jako Towarzystwo Wyrobów Lnianych pod firmą Scholtz i Spółka. Trzy lata później kierownikiem technicznym fabryki został Filip de Girard.

Zakłady – mimo kłopotów finansowych, przejęcia przez Bank Polski i powtórnej sprzedaży (na rzecz niemieckich przedsiębiorców Karola Teodora Hielle i Karola Augusta Dittricha) – z czasem zyskały prawo do posługiwania się herbem carskiej Rosji, a w 1905 r. status oficjalnego dostawcy dworu carskiego. Jako że korzystając z pozycji monopolisty, rozwinęły się i na przełomie wieków zatrudniały ponad 9 tys. osób, wokół zakładów powstało miasto, nazwane zapewne właśnie od nazwiska francuskiego technika. W 1915 r. żyrardowskie zakłady wysadziły w powietrze cofające się wojska Armii Czerwonej. Część wyposażenia wywieziono w głąb Rosji. Po wojnie kontrolę zakładami przejęło w zarząd przymusowy państwo polskie, a rząd podjął próbę ich reaktywacji. W 1923 r. produkcja odpowiadała nadal 85 proc. produkcji sprzed wojny.

Zakłady w Żyrardowie były kluczowe dla przemysłu odzieżowego. Fot. NAC

W tym samym roku rząd sprzedał zakłady francuskiemu konsorcjum Marcela Boussaca, co doprowadziło do tzw. afery żyrardowskiej. W 1936 r. kontrolę nad fabryką ponownie przejęło państwo poprzez Państwowy Bank Rolny. Żyrardów przetrwał drugą wojnę światową, był potem wielokrotnie przekształcany, a upadł – jako Zakłady Lniarskie Żyrardów SA – dopiero w 1997 r., a zamknął podwoje w 1999 r. Kontynuacją tradycji lniarskich miała zajmować się firma Żyrardów. Fabryka Lnu, ale obecnie, po zmianie właściciela, ona sama też jest w likwidacji.

Według sprawozdania Rogera Battaglii, prezesa Związku Przemysłu Konfekcyjnego w Polsce, produkcją gotowych ubrań, płaszczy, bielizny męskiej, krawatów, szelek czy parasolek zajmowało w zaborze rosyjskim „conajmniej" (pisownia oryginalna) kilkadziesiąt tysięcy osób, głównie parających się chałupnictwem, a wartość eksportu produkowanych przez nich dóbr wynosiła kilkadziesiąt milionów rubli rocznie. Rosjanie cenili sobie m.in. polskie buty. Ci bogatsi nosili wytwory „poważnych firm warszawskich", takich jak Jan Kielman (pracownia szczyciła się takimi klientami, jak Ignacy Mościcki, generał Władysław Sikorski czy nawet Charles de Gaulle), Lucjan Leszczyński czy Stanisław Hiszpański (o butach z tego rodzinnego zakładu mówiono, że można w nich przejść 2 tys. km), a mniej zamożni buty produkowane systemem nakładowo-chałupniczym.

Sytuacja zmieniła się, gdy Rosja uruchomiła pierwsze zmechanizowane fabryki obuwia. Kierunek przepływu części towarów zmienił się o 180 stopni i wymusił inwestycje w park maszynowy także w Królestwie Polskim. Fabryki tzw. obuwia maszynowego powstały również w pozostałych dwóch zaborach. W zaborze pruskim źródła mówią o fabryce w Bydgoszczy i Starogardzie, produkujących także na eksport do Niemiec. W zaborze austriackim – we Lwowie.

Odbudowa państwa polskiego wprowadziła na tych do tej pory odrębnych, rządzących się swoimi prawami i różniących m.in. walutą czy chociażby szerokością torów kolejowych, terenach zamieszanie. Kilka lat trwało, zanim z chaosu wyłonił się nowy spójny rynek, relatywnie zamknięty dla importerów, którego głównymi ośrodkami z czasem stały się ponownie Warszawa z jej ulicami Nalewki, Senatorską czy Grzybowską i Brzeziny oraz Łódź, ale też Poznań z zakładami przy ulicach Wrocławskiej, Wielkiej i Woźnej, a dalej Kraków, Toruń, Bydgoszcz, Starogard, Tarnów, Lwów czy Bielsk.

W 1929 r. producenci konfekcji odzieżowej i obuwia tworzyli największy rynek pracy w Polsce, zatrudniający prawie 333 tys. osób (a jeśli uwzględnić przemysł włókienniczy – ok. 450 tys.), dający utrzymanie 850 tys. mieszkańcom kraju (dane Głównego Urzędu Statystycznego z 1921 r.). Zatrudnienie w tej części gospodarki rosło w kolejnych latach skokowo: w 1925 r. na rzecz przemysłu lekkiego pracowało prawie 427 tys. osób, a w roku 1928 r. – prawie 618 tys. osób.

O ile produkcja odzieży polegała w niewielkiej części na produkcji fabrycznej, a nawet relatywnie duże zakłady korzystały z systemu nakładczego i pracy chałupniczej, o tyle produkcja obuwia w Polsce międzywojennej była na zaawansowanym poziomie technologicznym.

Według danych Związku Przemysłu Konfekcyjnego w 1929 r. w odbudowującej się po kilkuletnim kryzysie gospodarczym Polsce działały 34 fabryki tzw. obuwia mechanicznego, o łącznej mocy produkcyjnej do 5,5 mln par butów rocznie, która – jak szacowano – mogła zaspokoić ok. 1/3 ówczesnego popytu. Jedną z takich fabryk były zakłady obuwnicze Słoń przy ulicy Wroniej 71, ze sklepem przy Marszałkowskiej 154. Fabryki mechaniczne najczęściej produkowały obuwie męskie i dziecięce, jako że buty dla pań, często zdobione czy to brokatem, czy haftem, wymagały większej precyzji pracy, w związku z czym były ciągle produkowane głównie metodą chałupniczą.

Przerwana passa

Druga wojna światowa ponownie przerwała rozwój przemysłu lekkiego. Okupant postępował różnie, w zależności od etapu wojny. Początkowo część zakładów zamykano, a maszyny wywożono w głąb Niemiec, a część zakładów przejmowano i w oparciu o ich majątek ruszały firmy niemieckie. Zdarzało się jednak i odwrotnie: majątek niemieckich fabryk przywożono na ziemie polskie, aby ochronić je przed bombardowaniem ze strony aliantów. Według danych GUS w 1937 r. działało w Polsce 1,55 tys. zakładów odzieżowych, 474 zakłady przemysłu skórzanego i i ok. 2,38 tys. zakładów włókienniczych. Natomiast spis z lipca 1945 r. stwierdził istnienie 1,14 tys. zakładów włókienniczych, 806 odzieżowych i 303 przemysłu skórzanego, spośród których zniszczonych było odpowiednio: 48,4 proc., 51,5 proc. i 62,1 proc.

W powojennej Polsce uruchomiono wprawdzie wieloletnie programy inwestycyjne, ale przemysł lekki nie był usytuowany wysoko na liście priorytetów. Przeciwnie, gdy okazało się, że brakuje środków, to właśnie wydatki na ten obszar były obcinane. Mimo to sprzedaż tkanin po załamaniu widocznym w okresie tuż po wojnie w stosunku do roku 1938 w 1950 roku wróciła do dawnego poziomu, a nawet go przekroczyła. Sprzedało się wtedy 432 tys. kilometrów tkaniny bawełnianej, 56,3 tys. km tkanin z wełny i 54,4 tys. km tkanin jedwabnych. W 1938 r. zaś (na tych samych terenach uwzględniających zmianę granic państwowych) 384 tys. km bawełny i 49,5 tys. tkanin wełnianych (dla jedwabiu informacji brak).

Piękna Telimena

Można spotkać się z tezą, że dużą rolę w reaktywacji przemysłu odzieżowego odegrały kobiety, imając się różnych sposobów, aby uzupełnić braki w garderobie. Są też przesłanki, aby sądzić, że państwo podejmowało starania, aby rozwinąć ten sektor, podsycając popyt. Doceniono bowiem znaczenie mody. W 1958 r. założone zostało przedsiębiorstwo państwowe Moda Polska, zatrudniające projektantów, organizujące pokazy mody i rozwijające sieć sklepów z tzw. krótkimi seriami odzieży. Działało aż do 1998 r. Pierwszą dyrektor Mody Polskiej była Jadwiga Grabowska (z domu Seidenbeutel), przed wojną właścicielka domu mody i siostra Stefanii Przeworskiej-Holt, kostiumografki projektującej m.in. dla brytyjskiej edycji „Vogue'a".

Równocześnie z Modą Polską w Łodzi powstał Dom Mody Telimena. Była to sieć salonów z elegancką odzieżą damską. Początkowo szyła głównie suknie balowe i ślubne. Co ciekawe, marka Telimena pojawiła się w Warszawie dużo wcześniej. W sklepie o tej nazwie, sąsiadującym z mieszkaniem rodziny Jadwigi Grabowskiej w latach 30. XX w. można było kupić „spódnicospodnie, suknie-szorty, szorty z rozpinaną spódnicą" – jak pisze Ewa Rzechorzek, stawiając retoryczne pytanie, czy Grabowscy mieli coś wspólnego z tym biznesem.

Jadwiga Grabowska pierwsza dyrektor Mody Polskiej. PAP

Szyld Telimena akurat przetrwał. Towarzystwo Akcyjne Telimena ma nadal siedzibę w Łodzi. Nie szyje jednak już eleganckiej odzieży damskiej. Dostarcza – Państwowym Przedsiębiorstwom Odzieżowym w Sieradzu czy Raciborskiemu RAKON-owi – uniformy biurowe, mundury (np. dla policji, Biura Ochrony Rządu czy Polskich Linii Lotniczych LOT) i szyje prawnicze togi.

Nie przetrwały za to próby czasu Warszawskie Zakłady Przemysłu Skórzanego Syrena w Łukowie. W 2007 r. sąd w Lublinie ogłosił zakończenie postępowania upadłościowego tego przedsiębiorstwa. W 2013 r. jedna z firm podjęła próbę reaktywacji marki Syrena, ale nieznane są efekty.

e-czasy

To tylko jeden z dowód na to, że w ciągu 100 lat od odzyskania niepodległości przez Polskę sytuacja zmieniła się diametralnie. Po pierwsze, zniesienie ceł i otwarcie granic Unii Europejskiej oraz rozwój technologii, w tym przede wszystkim upowszechnienie się dostępu do internetu, sprawiły, że krajowe firmy muszą walczyć o gusta i kieszenie Polaków nie tylko między sobą, ale przede wszystkim z firmami zagranicznymi. Jest o co walczyć, bo w kraju wydaje się na ciuchy, buty i akcesoria blisko 36 mld zł rocznie (szacunki firmy analitycznej PMR) i kwota ta co roku rośnie o kilka procent.

Po drugie, wprawdzie gros przedsiębiorstw odzieżowych ma nadal siedziby czy to w stolicy, czy Łodzi, a Rosja to w dalszym ciągu jeden z kierunków ekspansji krajowych firm, to mieszkańcy Polski noszą odzież i obuwie szyte lub klejone w krajach dalekiej Azji, dostarczane do magazynów i sklepów w kraju na zamówienie. Mówiąc wprost, duże polskie firmy odzieżowe importują gotowe produkty lub ich elementy z państw, w których praca szwalni jest tańsza: Chin, Tajlandii, Bangladeszu czy Indii. Nie tylko zresztą one. W mniejszym lub większym stopniu robi to dziś niemal cały świat.

W konsekwencji odzieżowi giganci to dziś w większym stopniu firmy projektowo-handlowe czy nawet logistyczne niż faktyczni producenci, których wyniki zależą od kursu dolara amerykańskiego, trafności wyboru kolekcji i pogody. Własne fabryki mają nieliczni reprezentanci sektora, głównie producenci obuwia (Gino Rossi w Słupsku, CCC w Polkowicach, Protektor w Lublinie, Axel w Częstochowie), a gros mniejszych firm korzysta z usług firm trzecich. Wszyscy natomiast inwestują w technologie informatyczne: budują sklepy internetowe i potrzebne do ich prowadzenia oprogramowanie. Handel internetowy to dziś najszybciej rozwijająca się część tego biznesu.

Nie tylko Azja

Jednak to, że firmy handlujące odzieżą nie mają własnych fabryk, nie oznacza, że takich zakładów w kraju nie ma. Są, a ich sytuacja wydaje się poprawiać, odkąd moda przyspieszyła i właściciele sieci sklepów nie mogą czekać z zamówieniem asortymentu na kolejny transport z Chin. Największa sieć sklepów odzieżowych LPP deklaruje, że korzysta z usług 72 takich zakładów szwalniczych, zatrudniających w sumie około tysiąca osób i nadal poszukuje nowych kontrahentów, co – przekonuje – nie jest łatwe.

W Polsce XXI w. szyje się też odzież dla firm spoza kraju. Przykładem firmy działającej zarówno na zlecenie przedsiębiorców krajowych, jak i zagranicznych może być Ipaco z Międzyrzeca Podlaskiego, należące do jednego z bardziej znanych biznesmenów w Polsce po 1989 r. – Zbigniewa Jakubasa. Ipaco szyje płaszcze, kurtki, marynarki, żakiety oraz kamizelki, spódnice i sukienki na zlecenie takich firm jak Hugo Boss czy francuska projektantka Vanessa Bruno. Wśród klientów międzyrzeckiej szwalni jest jednak także butikowa La Mania, założona przez Joannę Przetakiewicz.

Kierunek – import

Obowiązujący model działania wymagający znacznych zasobów kapitałowych sprawia, że liczba przedsiębiorstw zajmujących się produkcją odzieży i obuwia w ostatnich latach kurczy się. Według Rocznika Statystycznego Przemysłu w 2016 r. w Polsce działało nieco ponad 13,6 tys. firm produkujących odzież (w 2005 r. ponad 20 tys.), z czego cztery należały do domeny publicznej. Ubywa producentów wyrobów skórzanych: z ponad 4 tys. w 2005 r. ich liczba spadła w 2016 r. do ok. 2,8 tys. (trzy firmy należały do państwa). Powiększa się natomiast liczba podmiotów zajmujących się produkcją tekstyliów (materiałów i półproduktów): w końcu 2016 r. było ich 5,6 tys. Do grona trzech państwowych firm działających w tej części przemysłu należy Zakład Tekstylno-Konfekcyjny w Łodzi działający od 1972 r.

W 2018 r. największą – zarówno pod względem przychodów, jak i sieci sprzedaży – firmą odzieżową w kraju jest LPP z siedzibą w Gdańsku. Założona przez Marka Piechockiego i Jerzego Lubiańca firma jest właścicielem marek masowych: Reserved, Cropp, Mohito, Sinsay i House. W 2017 r. sklepy LPP w Polsce przyniosły ponad 1,2 mld zł przychodu, a w sumie cały biznes rozwijający się za granicą – ponad 7 mld zł. Piechocki i Lubianiec, z wykształcenia inżynierowie po Politechnice Gdańskiej, zaczynali biznes w 1990 r. od firmy Mistral. Przywozili do Polski to, czego w kraju nie było, w tym także odzież. Sprowadzali na przykład koszulki z krótkim rękawem z Turcji.

Otwarcie sklepu LPP w Tel Awiwie zgromadziło tłumy klientów. mat. pras.

Mistral był pierwszą firmą, która zyskała prawo do produkcji koszulek pod pożądaną w latach 90. przez konsumentów marką Fruit of the Loom. Kolejnym krokiem było założenie LPP i wprowadzenie własnej marki odzieżowej. Nie jest do końca jasne, kto wpadł na pomysł Reserved. Dopiero rok temu Marek Piechocki przyznał otwarcie, że postawiono na zachodnio brzmiącą nazwę z wyrachowania. To, co polskie, kojarzyło z bublem i PRL-em. I choć teoretycznie powoli wraca moda na to, co wyprodukowane lokalnie, kolekcja Reserved z 2017 r. została opatrzona hasłem „Made in Poland", a grupa ogłosiła, że chce więcej produkcji zlecać polskim firmom, to wystarczy rozejrzeć się wokół, aby przekonać się, że strategia Piechockiego i Lubiańca z lat 90. miała naśladowców i nadal ma się całkiem dobrze.

Jeśli w galerii handlowej w polskim mieście otwiera się nowy sklep pod polsko brzmiącym szyldem, to jest to albo firma rodzinna i nosi nazwisko założyciela (Ryłko, Wittchen), albo właściciele postawili na przywiązanie konsumentów do marki o wieloletniej historii (Vistula, Bytom, Wólczanka).

Tę ostatnią ścieżkę obrał, również w latach 90., Dariusz Miłek, założyciel dziś największej w kraju firmy obuwniczej CCC z siedzibą i fabryką w Polkowicach. Należy do niej, wśród ponad 120 znaków towarowych, marka Lasocki o historii sięgającej 1954 r. CCC nigdy nie wyjaśniło, w jaki sposób weszło w jej posiadanie, ale jest prawdopodobne, że marka została odkupiona od pierwotnego właściciela, gdy popadł w kłopoty finansowe. Dariusz Miłek zaczynał przygodę z biznesem – jak wielu przedsiębiorców jego pokolenia – od handlu ulicznego. W ostatnim liście do akcjonariuszy swojej – od 14 lat – publicznej spółki napisał: „życie jest jak jazda na rowerze, żeby utrzymać równowagę, trzeba poruszać się do przodu". Wierzy, że podobnie jest w biznesie. Od kilku lat CCC nie tylko otwiera kolejne sklepy w Polsce i za granicą, ale również przejmuje działające w tej branży firmy. W 2016 r. stało się właścicielem większościowego pakietu udziałów zielonogórskiej firmy eobuwie.pl, sprzedającej buty różnych producentów w internetowym sklepie. W ten sposób zapewniło sobie obecność na najszybciej rosnącym ostatnio rynku – internetowego handlu. W 2018 r. CCC za sprawą przejęcia weszło do Szwajcarii, gdzie nabyło firmę Karl Voegele, i nie jest wykluczone, że takich zakupów będzie więcej. Na razie grupa z Polkowic ogłosiła, że eobuwie.pl rozpoczęło przygotowania do publicznej oferty akcji i może tym samym zadebiutować, podobnie jak 14 lat temu samo CCC, na Giełdzie Papierów Wartościowych.

Na zakup istniejących już marek odzieżowych stawia Vistula Group z siedzibą w Krakowie – przykład transformacji, jaką mogło przejść więcej firm odzieżowych w Polsce przez ostatnie 100 lat. Vistula Group – w przeciwieństwie do LPP – koncentruje się na produkcji odzieży eleganckiej. Do krakowskiej grupy należą marki odzieżowe, takie jak Vistula, Wólczanka czy Deni Cler, a za sprawą transakcji, w trakcie której jest, wejdzie w posiadanie marek Bytom i Intermoda.

Korzenie Vistuli sięgają działającego w okresie dwudziestolecia międzywojennego Państwowego Zakładu Umundurowań. W oparciu o majątek tego zakładu w czasie okupacji działały dwie firmy niemieckie. W 1945 r. grupa pracowników uruchomiła produkcję w opuszczonych warsztatach, a w połowie tego roku powstało Zjednoczenie Przemysłu Odzieżowego Południe. W 1947 r. zostało zamknięte i w zamian powołano Zjednoczone Fabryki Konfekcyjne, obejmujące już cztery zakłady. Od 1948 r. oficjalna nazwa to Krakowskie Zakłady Przemysłu Odzieżowego, podległe Centralnemu Zarządowi Przemysłu Odzieżowego. KZPO rok później przejęły wytwórnię odzieży Polonia. W 1961 r. KZPO rozpoczęło produkcję na eksport, a w 1967 r. przestały wytwarzać odzież damską. W tym samym roku w nazwie pojawiło się słowo „Vistula". W latach 70. grupa zakładów rozrosła się o filie w Myślenicach, Przeworsku, Łańcucie i Staszowie.

Przekształcona w spółkę Skarbu Państwa w 1991 r. Vistula dwa lata później została sprywatyzowana: zadebiutowała na GPW. Z czasem pozbyła się fabryk, a postawiła na zakupy kolejnych firm o podobnej działalności. W 2006 r. połączyła się z inną sprywatyzowaną firmą odzieżową – Wólczanką, jednym z największych producentów i dystrybutorów koszul męskich. W 2007 r. kupiła udziały w spółce Galeria Centrum, do której należą galerie handlowe w środku Warszawy, a w 2008 r. w atmosferze skandalu przejmuje kontrolę nad rodzinną jubilerską firmą W.Kruk.

Vistula Group jako podmiot giełdowy ma rozproszony akcjonariat, ale tajemnicą poliszynela jest, że główne skrzypce gra w nim krakowski przedsiębiorca Jerzy Mazgaj.

Włókniarski matecznik

Dzisiejsza Łódź w niewielkim stopniu przypomina Łódź dwudziestolecia międzywojennego. Niektóre firmy odzieżowe ciągle mają tu swoje siedziby, ale raczej nie prowadzą produkcji w kraju, a stan ich finansów bywa nie do pozazdroszczenia. Jedna z najstarszych marek polskiej odzieży męskiej Próchnik, firma szyjąca płaszcze i garnitury, posiadająca też akcje firmy Rage Age, w tym roku ostatecznie zbankrutowała. Łódzki sąd ogłosił upadłość likwidacyjną Próchnika, a zarząd nie zaprotestował.

W Łodzi ma siedzibę także firma sprzedająca odzież damską – Monnari Trade, którą kontroluje przedsiębiorca Mirosław Misztal, z wykształcenia mechanik samochodowy i mistrz krawiectwa. Zanim został głównym akcjonariuszem Monnari, prowadził sklep w Tuszynie i restaurację w Łodzi. Dziś także ma rozliczne interesy, ale sentymentu do krawiectwa nie traci. Należy do niego zakład szyjący odzież Kanon, a przedsiębiorca wokół Monnari buduje grupę marek odzieżowych dla pań. Nawiązał współpracę z firmami projektantek mody: Ewy Minge (Femstage) i Lidii Kality (Lidia Kalita Designer Shops), a próbuje przejąć Simple Creative Products, firmę, której Kalita była współwłaścicielką lata temu, od producenta obuwia Gino Rossi.

Słupskie Gino Rossi, którego największym akcjonariuszem jest Jan Pilch, sprzedaje Simple CP, ponieważ potrzebuje kapitału na swój główny biznes, a odzieżowa firma wymaga doinwestowania. Szef Monnari dobrze wie, jak to jest, gdy firma potrzebuje kapitału. Kilka lat temu, aby nie upaść pod naporem długów, firma musiała zamknąć część sklepów i zrezygnować z ekspansji drugiej marki – Pabia. To, czy Monnari przejmie Simple, nie było pewne w chwili pisania tego tekstu. Miało bowiem konkurencję w postaci OTCF, właściciela marki odzieży sportowej 4F z siedzibą w Wieliczce pod Krakowem. Bogactwo oferty odzieży sportowej to kolejny wyróżnik naszych czasów.

Podobnie jak Vistula Group OTCF chce rozwijać się w formule house of brands (domu marek). Jej założyciel Igor Klaja nie wyklucza wprowadzenia firmy na giełdę, jeśli będzie tego wymagać skala kolejnego przejęcia.

Przejęcia to tylko jeden ze sposobów na rozwój firm odzieżowych i obuwniczych zmagających się z konkurencją w Polsce. Inny to ekspansja na pozostałe rynki Europy i Bliskiego Wschodu.

Przygotowując tekst, korzystałam z takich publikacji jak: „Przemysł Odzieżowy i Obuwiany w Polsce", 1929, Związek Przemysłu Konfekcyjnego w Polsce, Biblioteka Narodowa, Polona; „Historia Gospodarcza Polski w XIX i XX w." ; „Moda Polska. Zostały nie tylko szyldy", Wagner Kamila, „Wysokie Obcasy" 13 października 2018 r.; „Historia żyrardowskiej fabryki wyrobów lniarskich", Muzeum Lniarstwa https://www.muzeumlniarstwa.pl/menu/ dostęp 23 października 2018 r. ; „Rodzina przemysłowych ojców Łodzi – Grohmanów (..)"; Kanar Cezary http://www.zwiedzajlodz.pl/2018/01/04/rodzina-przemyslowych-ojcow-lodzi-grohmanow-mniej-znane-fakty-z-historii-zasluzonej-dla-polski-rodziny/

Zakłady Włókiennicze Scheibler Grohman, na zdj. sala przędzalni. Fot. NAC

Grohmanowie – przemysłowa dynastia

W 1844 r. na terenie obecnej Łodzi tkacz spod Drezna Traugott Grohman, syn Christiana i Christiany Dorothey, postawił trzecią na ziemiach polski przędzalnię bawełny – tzw. Białą Fabrykę. Wcześniej, w 1842 r., przejął w wieczystą dzierżawę Młyn Lamus, czyli tzw. posiadło wodno-fabryczne. Uważa się, że to wiedza nabyta w rodzinnych stronach Saksonii, jak można wykorzystać strumień wody do produkcji bawełny i jak z sukcesem bielić płótno, pozwoliło Grohamannowi stworzyć zakład, który nie tylko nie zbankrutował jak wiele innych, ale relatywnie szybko zaczął przynosić zyski, czyniąc z rodziny milionerów. O zamożności rodziny świadczą nieruchomości wybudowane przez nią i istniejące w Łodzi do dziś (kompleks fabryczno-mieszkalny z Willą Grohmana przy ul. Tylnej włącznie), a także zachowane dowody na to, że Grohmannowie pożyczali innym pieniądze na procent. Jednym z takich dowodów są zapiski o pożyczkach udzielonych członkowi innej rodziny fabrykantów – Scheiblerowi, na budowę fabryki na Księżym Młynie. Z kolei o pozycji Grohmannów może świadczyć fakt, że jedyny syn Traugotta, Ludwik, jeszcze przed śmiercią ojca (w 1874 r.) był współzałożycielem Banku Handlowego w Łodzi, a potem prezesem i szefem rady, współtwórcą Towarzystwa Kredytowego Miejskiego czy udziałowcem kolei na trasie Łódź–Koluszki. Nie zaszkodziło też w budowie pozycji Ludwika małżeństwo z Pauliną Trenkler, córką kupca przędzy. W wielu przekazach podkreśla się, że kolejni Grohmannowie czuli się Polakami. Dowodem na to w przypadku Ludwika miało być używanie języka polskiego w domu czy wymazanie z nazwiska jednego „n". Ludwik i Paulina mieli sześcioro dzieci. Najstarszym synem tego małżeństwa był Henryk, który do Łodzi sprowadził technologię przędzalni cienkoprzędnej, budując obok zakładu rodziny własną fabrykę poszukiwanego i cenionego rodzaju przędzy bawełnianej. Z bardzo barwną pod różnymi względami postacią Henryka wiąże się romantyczna historia zakazanej przez ponad 20 lat miłości. Dopiero po śmierci wuja mógł poślubić wybrankę – Matyldę. Szczęście osobiste osłabiło zainteresowanie Henryka biznesem i dużo czasu spędzał w Zakopanem (zabór austriacki). Pierwsze lata wojny (I wojny światowej) chronił się w Lozannie, gdzie m.in. wraz z Ignacym Paderewskim, Henrykiem Sienkiewiczem, Maurycym Zamoyskim współtworzył Komitet Narodowy Polski. Po powrocie do kraju w 1916 r. założył Komisję do spraw Ekonomicznych, a w 1917 r. z ramienia Związku Niezależności Gospodarczej, w którym odgrywał poważną rolę, wszedł do Rady Stanu. W tym samym czasie zabiegał o to, aby potrzebujący wówczas wsparcia łódzcy producenci (rodziny Scheilberów, Geyerów, Enderów i Poznańskich oraz jego) porozumiały się i wspólnie wystąpiły o kredyty do zachodnich instytucji bankowych. Poznańscy mieli się na to nie zgodzić. W efekcie w 1919 r. powstała spółka Zjednoczone Zakłady Włókiennicze K. Scheiblera i L. Grohmana, którą potem – ponoć za sprawą kontaktów Henryka z wicepremierem i ministrem skarbu Eugeniuszem Kwiatkowskim – otrzymała kredyt z BGK. Henryk Grohman inwestował nie tylko w przemysł włókienniczy. W 1923 r. wraz z kilkoma innymi osobami, w tym ks. Maciejem Radziwiłłem, Józefem Evertem i Zygmuntem Chrzanowskim, pojawia się wśród akcjonariuszy-założycieli pierwszej spółki akcyjnej w niepodległej Polsce – Zgrupowanie Elektryfikacyjne „Siła i Światło".

W 1878 r. Ludwikowi i Paulinie urodził się Leon Edmund Grohman, który następnie ożenił się z Aliną Dębicką primo voto Mielewską. Mieli jedno dziecko – Jerzego. Jerzy Grohman urodził się w Łodzi w 1922 r. Z wykształcenia ekonomista: absolwent Wydziału Socjologiczno-Ekonomicznego Uniwersytetu Łódzkiego. Był za swojego życia księgowym (pełnił funkcję dyrektora zarządu głównego Stowarzyszenia Księgowych Polskich czy głównego księgowego Związku Kompozytorów), inwestorem (miał udziały w firmach w Zgierzu i Wałbrzychu), wydawcą (kierował Niezależnym Instytutem Wydawniczym, do którego należał dziennik „Nowy Świat" ukazujący się w latach 1991–1993) i politykiem, w tym ministrem ds. reprywatyzacji w kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy wbrew rekomendacji ówczesnego szefa kancelarii Jarosława Kaczyńskiego. Czasem łączył różne umiejętności, jak wówczas, gdy był skarbnikiem Ruchu Stu, centroprawicowej partii działającej w latach 1995–2001, kontynuacji nieformalnej grupy osób wspierających kandydaturę Wałęsy na prezydenta. Jerzy Grohman, ostatni z rodów łódzkiej rodziny przemysłowców, odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i srebrnym Krzyżem Zasługi, laureat Nagrody Kisiela 1991, zmarł w maju 2017 r.".

Należały do Królestwa Polskiego i produkowały na potrzeby ogromnego rynku, jakim była carska Rosja, a dzięki temu także dla krajów Dalekiego Wschodu. Tzw. Kongresówka korzystała wówczas z wysokich ceł dóbr importowanych i obowiązku plombowania przywożonych towarów. Regulacje te sprawiły, że popyt na produkcję lokalną był wyższy niż w pozostałych dwóch zaborach, gdzie konkurowano z produkcją z Berlina i Wiednia.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Biznes
Nadchodzi koniec Ciechu. Grupa Sebastiana Kulczyka zmieni nazwę
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Biznes
Czego boją się polscy przedsiębiorcy? Już nie niestabilności politycznej
Biznes
Coraz więcej Rosji na Węgrzech. Gazprom jest głównym sponsorem Ferencváros
Biznes
Wielka debata o przyszłości lasów. Ekolodzy i Lasy Państwowe przy jednym stole
Biznes
Diesel, benzyna, hybryda? Te samochody Polacy kupują najczęściej