W wywiadzie dla dziennika „Handelsblatt” stwierdziła, że zaobserwowała wzorzec, według którego firmy starały się zrzucić odpowiedzialność na pojedynczych członków kierownictwa za wszelkie przewiny. — Było to szczególnie widoczne podczas skandalu z dieslami w kilku firmach — powiedziała nie wymieniając żadnej z nich. Jej zdaniem, poszczególne osoby będą nadal w przyszłości odpowiadać za popełnione przestępstwa, „ale jeśli uwidoczni się w firmie struktura, która zachęca i ukrywa przestępcze zachowanie, to w przyszłości powinny być kary dla takich firm” — powiedziała.
W porozumieniu o utworzeniu rządu koalicyjnego podpisanym w marcu przez partie polityczne zawarto też plany mające zapewnić, że firmy korzystające ze skutków przestępczych działań pracowników będą surowiej karane. Stwierdzono, że maksymalna kara dla firm osiągających obroty ponad 100 mln euro rocznie powinna zostać podwyższona do 10 proc. tych robotów z dotychczasowego pułapu 10 mln euro. Jest mało prawdopodobne, by wszystkie plany koalicji zostały zrealizowane, ale wypowiedź minister Barley wskazuje, że propozycja karania firm może nabrać ustawowej mocy.
Czytaj także: Bieńkowska: nie wysyłać starych diesli na wschód!
Dyrektor organizacji ekologów DUH, Jürgen Resch, która chce doprowadzić do ogłaszania zakazów wjazdu do miast starszych diesli w konsekwencji dieselgate, powiedział temu samemu dziennikowi, że pani minister z SPD nie poszła dość daleko. Nowa ustawa powinna przewidywać sankcje wobec firm i także karać je, nawet jeśli żadnego jej pracowników nie można pociągnąć do odpowiedzialności. - Stosowanie naszego kodeksu karnego utrudnia fakt, że tylko osoby fizyczne można karać, a nie firmy. To absurd — dodał.
Organizacja pracodawców BDI skrytykowała wypowiedź minister Barley, bo jej zdaniem proponowane zmiany w prawie będą niepotrzebnie robić z firm przestępców. — Istniejące prawo już przewiduje sposoby karania pojedynczych osób i firm — powiedział dziennikowi szef działu prawnego BDI, Niels Lau.