O zapaleniu płuc mówi się ostatnio głównie w kontekście Covid-19. Ale przecież ta choroba nie pojawiła się dopiero teraz.
W „Chłopcach z placu broni” jeden z bohaterów umiera na zapalenie płuc. To się dzieje w erze przed wynalezieniem antybiotyków. Do czasu, gdy one się pojawiły, zapalenie płuc było bardzo ciężką chorobą, na którą można było umrzeć. Umieralność sięgała nawet 50 proc. Gdy pojawiły się antybiotyki, ludzkość trochę o tym zapomniała i przestała zapalenie płuc traktować poważnie. Stało się ono formą ciężkiego przeziębienia. Stereotyp społeczny głosił, że skoro mamy tyle fantastycznych leków, to nic nam nie grozi. Była w tym cząstka prawdy, ale też dużo nieprawdy. Zapalenia płuc były, są i będą. U ludzi na półkuli północnej najczęściej wywoływane są przez pneumokoki, które odpowiadają za mniej więcej połowę przypadków. W pozostałych, pomimo wszelkich technik diagnostycznych, nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jaki drobnoustrój wywołał chorobę.
Jak często dochodzi do zapalenia płuc?
Zakażeń jest w Polsce jakieś pół miliona rocznie. Z nich 150 tys. pacjentów trafia do szpitala. Jeśli wyodrębnić populację 65+, bo to jej przedstawiciele najczęściej chorują na zapalenie płuc, to ryzyko zgonu jest bardzo wysokie i rośnie z wiekiem. Umieralność szpitalna wynosi około 10 proc. Kolejne 10 proc. umiera w ciągu 30 dni m.in. na powikłania sercowo-naczyniowe. Takie powikłania po zapaleniu pneumokokowym również mogą wystąpić, dlatego osoby w wieku 65+ są zagrożone zawałem serca i udarem szczególnie w ciągu trzech lat po chorobie. To sprawia, że w tej grupie mamy bardzo duży odsetek śmierci. Jeśli spojrzymy na statystyki, to w 2018 roku tylko za pierwotną przyczynę śmierci uznano zapalenie płuc w 18,5 tys. przypadków. Z kolei Covid-19 jest kolejną formą ciężkiego wirusowego zapalenia płuc. Ale rzadszą niż zapalenie płuc wywołane przez pneumokoki.
Prof. Adam Antczak, pulmonolog