BCh: Pamiętam ten dzień. Efekt „wow” na rynku mieszał się z pytaniami, czy polski przedsiębiorca podoła wyzwaniu. Wielu sądziło bowiem, że tylko funkcjonowanie w ramach wielkiego koncernu medialnego ma przyszłość.
GH: I uważali, że nie uda mi się przeprowadzić tej transakcji, bo przecież „Rzeczpospolitą” chciało kupić wiele podmiotów. Chciałem jednak stworzyć coś wyjątkowego. Dlatego, po przejęciu „Przekroju” i „Sukcesu”, mając za cel dużą grupę medialną, postanowiłem stanąć w szranki do boju o „Rzeczpospolitą”. Wchodząc 14 października 2011 roku do redakcji, czułem, że będzie to wielkie wyzwanie, ale jednocześnie miałem ogromną satysfakcję. Oto spełniło się jedno z moich marzeń, człowieka, który w latach 80. wydawał podziemne gazety.
BCh: Jesień 2012 roku. Dostałem 12 godzin na podjęcie decyzji, co skończyło się nieprzespaną nocą. Bo przecież ktoś związany z telewizją i mediami elektronicznymi powinien być raczej na końcu listy osób, którym składa się takie propozycje. Ale w tym szaleństwie była metoda, bo przed „Rzeczpospolitą” stało wyzwanie cyfryzacji i multimedialności. Częścią tego zespołu – choć wielu ludzi znałem wcześniej – stałem się w dniu redakcyjnego spotkania wigilijnego w 2012 roku.
TJ: A dokładnie pięć lat później, również w trakcie spotkania wigilijnego, ja dołączyłem do tego świetnego zespołu.
BCh: I wtedy była to już „Rzeczpospolita”, którą dziś czytamy. Gdy zostałem redaktorem naczelnym, przez pół roku pracowaliśmy nad jej nową, klarowną konstrukcją i formatem. Informacje, komentarze i opinie zostały od siebie wyraźnie oddzielone. Każda strona mówiła tym samym, liberalno-konserwatywnym językiem. Ta spójność naszych treści stanowi dziś o sile „Rzeczpospolitej” na rynku. Jesteśmy rzetelni, wiarygodni i światopoglądowo przewidywalni. Myślę, że w ten sposób wróciliśmy do miejsca numer jeden na polskiej scenie prasowej. Tak jak było to w 1920 roku.
TJ: I właśnie marka „Rzeczpospolitej” przekonała mnie do przyjęcia propozycji, aby zostać prezesem Gremi Media. Trzy lata temu, gdy ją otrzymałem, nie miałem już w planach pracować jako menedżer. W trakcie przypadkowego spotkania w 2017 roku w pociągu z Warszawy do Krakowa z członkiem naszej rady nadzorczej na pytanie, co robię, odpowiedziałem, że się trochę nudzę. I tak od słowa do słowa. Gdy już stanąłem na czele firmy, znajomi z branży internetowej żartowali, że dostałem za swoje po latach pracy dla firm internetowych i utrudniania życia prasie drukowanej.