– Każdy, kto oglądał start promu kosmicznego Challenger, wie, że możliwa jest eksplozja rakiety tuż po starcie. Tyle że tam odbywało się to nad Pacyfikiem, a tu taki incydent zdarzyłby się w okolicach Słupska, co oczywiście wiązałoby się z ryzykiem dla mieszkańców – mówi „Rz” Tomasz Hypki, ekspert w sprawach obronności. – Nigdzie na świecie nie ma tego typu obiektów w pobliżu aglomeracji miejskich. Amerykanie umieścili je u siebie na Alasce lub na pustyni.
Witold Waszczykowski, były wiceszef MSZ, który negocjował porozumienie w sprawie tarczy, przypomina, że istnieje też cień ryzyka omyłkowego zestrzelenia samolotu pasażerskiego. Mogłoby się to zdarzyć np. wtedy, gdyby wleciał on do strefy objętej zakazem lotów lub gdyby obsługa radaru w Czechach coś źle odczytała.
– Może się też okazać, że Rosjanie wystrzelą obiekt kosmiczny, a Amerykanie będą myśleli, że to już atak, i zbyt wcześnie odpalą rakiety – dodaje Hypki.
– Problem polega na tym, że umieszczenie tej instalacji w Polsce nie zostawia żadnego marginesu na jakiekolwiek konsultacje o charakterze obiektu. Normalnie rakieta z Rosji do USA leci ponad pół godziny, tu mówimy o obiektach, które będą w odległości kilku minut.
Z tarczą wiąże się też dla Polski ryzyko finansowe. To do naszych władz zgłoszą się przedstawiciele państw, na które w razie przechwycenia wrogiej rakiety spadną szczątki pocisków balistycznych. Amerykanie twierdzą jednak, że w tym wypadku ryzyko jest minimalne.