Kiedyś prezydenci i premierzy ściskali się z nim przed kamerami, zjazdy Futbolowej Federacji Ukrainy (FFU) były akademiami ku czci prezesa, a należące do rodziny Surkisów Dynamo ligę wygrywało z urzędu, jak Hryhorij wybory w związku.
Dziś Surkis jest trędowaty. Lepiej się za nim nie wstawiać, nie robić z nim interesów, nie przypominać, że to on załatwił mistrzostwa Europy. Na ukraińskich ulicach wiszą billboardy przekonujące, że po 11 latach rządzenia związkiem prezes musi odejść. Aż 38 z 49 delegatów FFU chce zwołania nadzwyczajnego zjazdu i dymisji szefa.
Raz już się Surkis z takiego oblężenia wydostał – cztery lata temu, gdy uniknął wotum nieufności, wygrywając dla Ukrainy Euro 2012. Ale wtedy jego wrogowie z tzw. klanu donieckiego jeszcze nie byli u władzy.
Dziś są. Gdzie nie spojrzeć, od prezydenta przez rząd po szefów wielkich spółek, rządzi klan doniecki: ludzie Rinata Achmietowa, arcyoligarchy Ukrainy, właściciela Szachtara, największego rywala Dynama. I teraz biorą rewanż za dawne krzywdy swoje i Szachtara.
Praktycznie pozbawili Surkisa wpływu na przygotowania Ukrainy do ME. Ma przyjmować delegacje z zagranicy, jeździć na spotkania z UEFA i do niczego więcej się nie wtrącać. Jednak w UEFA i FIFA Surkis pozostaje mocnym człowiekiem. To jego polisa. Władze światowego futbolu zapowiedziały, że jeśli zostanie odwołany przed końcem kadencji – upływa w 2012 – to zawieszą Ukrainę. FIFA wie, że wielu delegatów (w FFU, inaczej niż w PZPN, przewagę mają przedstawiciele klubów) zbuntowało się przeciw Surkisowi na zamówienie polityków. Odmówić im nie mogli, bo zarabiają na interesach z państwem.