Rozmowa z Jerzym Pilchem

Rozmowa | Jerzy Pilch – pisarz, kibic Cracovii.

Aktualizacja: 15.09.2014 13:04 Publikacja: 05.09.2014 13:04

Rozmowa z Jerzym Pilchem

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Kraków to Wawel i kościół Mariacki. A jest jakiś Wawel krakowskiego sportu?

Jerzy Pilch:  Nie mam wątpliwości. To stadion Cracovii. Jedyne takie miejsce w Polsce, na którym boisko i otaczające je trybuny służą tym samym potrzebom od ponad stu lat. Nie ma starszego boiska. Jak chłopaki weszli na nie w roku 1912, tak grają tam do dziś. A poza tym ten stadion zawsze był ładniejszy od stadionu Wisły.

No, powiedzmy. Właściwie nie było ?go widać, tym bardziej że przytłaczał ?go hotel Cracovia.

Wolałem tę skromność od jakiejś napuszonej kolumnady, szpecącej stadion Wisły i w ogóle niepasującej do budowli o sportowym charakterze. Zresztą nowy stadion Wisły też ma dyskusyjną urodę, w przeciwieństwie do naszego.

No to mamy jasność: „nasz" i „ich". ?My i oni. Zdaje się, że o obiektywizm ?w tej rozmowie będzie nam trudno. Zresztą tego się właśnie spodziewałem.

Bo ja się nie kryję ze swoimi piłkarskimi sympatiami, od kiedy zacząłem samodzielnie myśleć. Miałem siedem lat, kiedy ojciec zabrał mnie na mecz Cracovii. Grała z Unią Tarnów. Zobaczyłem półbogów wychodzących na boisko w koszulkach w biało-czerwone pasy. Takiej koszulki nie można było kupić w sklepie. Była poza dostępem, pochodziła z innego świata. Mówimy ?o końcu lat pięćdziesiątych, nieco szarym, w którym ta czerwień i biel były czymś więcej niż tylko barwami narodowymi.

Jak bym słyszał hymn Cracovii napisany przez Macieja Maleńczuka.

Jego jeszcze wówczas nie było na świecie. Ale, jak widać, to wciąż działa. W dodatku Cracovia wtedy wygrała z Unią 3:0, więc moi bohaterowie byli nie tylko ładnie ubrani, ale i skuteczni. Tak to się zaczęło. Kilka lat później przyszło mi do głowy żeby zapisać się do klubu, ale zrezygnowałem, kiedy zobaczyłem, że juniorzy Cracovii grają nie w tych dziewiczych koszulkach, ale w starych, rozciągniętych, pranych po stokroć przez gospodarza klubu pana Jana Wiechecia. Uznałem, że takiej nie wypada mi włożyć.

Czy to była strata dla polskiego ?futbolu?

Nie sądzę. Ale grałem często, dużo ?i w różnych miejscach. Poza tym jako mały chłopak miałem tę przewagę nad rówieśnikami, że byłem szczęśliwym posiadaczem piłki. Kto miał piłkę, ten miał władzę. Przede wszystkim to ja decydowałem, kto gra, i mogłem dobierać do drużyny lepszych. Wtedy, a mówimy o latach sześćdziesiątych, każdy, kto chciał sobie w Krakowie pograć, szedł na Błonia i mógł być pewny, że znajdzie się w jakiejś drużynie. Grano na całych Błoniach, to było jedno wielkie boisko, od Rudawy po budujący się hotel Cracovia. Właściciel piłki mógł też w każdej chwili wziąć ją pod pachę i pójść ?do domu. Ten zabieg stosowany był zwłaszcza wtedy, kiedy mecz przebiegał nie po myśli właściciela.

Czyli było trochę tak jak we wspomnieniach Gustawa Holoubka ?z jego krakowskiego dzieciństwa.

W Krakowie przez dziesięciolecia nic się nie zmieniało. Swoich piłkarskich bohaterów miał Holoubek, również kibic Cracovii, takim bohaterem dla wcześniejszego pokolenia był Józef Kałuża. On zaczynał karierę na Błoniach, a potem stał się jednym z największych polskich graczy. Ulica, przy której znajduje się stadion Cracovii, nosi jego imię. W moich czasach taką gwiazdą Błoni był gość w wieku około czterdziestu lat, którego nazywaliśmy Dziadkiem. Grał zawsze boso ?i w długich spodniach. Jakby od niechcenia, a był dryblerem w stylu Garrinchy. Moja druga piłkarska młodość przypadła na czas pracy ?w „Tygodniku Powszechnym" ?i „Polityce", kiedy już w roku 2002 przeprowadziłem się do Warszawy.

Wiem, że niezwykła ambicja niektórych kolegów z „Polityki" nie szła w parze ?z ich umiejętnościami, co bywało przyczyną urazów. A jak było ?w Krakowie?

Zapał chłopaków w różnym wieku jest wszędzie taki sam, bez względu na miejsce zamieszkania. W naszej redakcyjnej drużynie było jednak kilku naprawdę dobrych zawodników. Witek Bereś, obecny naczelny Piotrek Mucharski, z dobrym, plasowanym strzałem. Jarosław Gowin też był dobry. Wiem, że teraz w tygodniku jest grupa praktykujących kibiców, ?a Michał Okoński w dodatku świetnie pisze o futbolu.

Wisława Szymborska na pytanie, czy interesuje się piłką, odpowiedziała, ?że przestała, od kiedy z ligi spadły Szombierki. Stało się to zresztą okazją do korespondencji między tym śląskim klubem a poetką. Czy w czasach pańskiej krakowskiej aktywności sport był tematem rozmów w kulturalnym towarzystwie?

Rzadko. Jeśli już, to w poniedziałki, na świeżo po meczach. Nawet nie wiem, kto chodził na mecze, a kto nie. To się zresztą zmieniało w miarę dorastania i zależało od wielu rzeczy. Bywało się kibicem z dziada pradziada lub nagle, jak w moim przypadku, o zainteresowaniu decydował impuls. Zresztą ja byłem w pewnym sensie skazany na piłkę również ze względu na miejsce zamieszkania. Mój ojciec, magister inżynier po Akademii Górniczo-Hutniczej, dostał ?w Krakowie dwupokojowe mieszkanie w nowym, gomułkowskim bloku. Przeprowadzka z Wisły do Krakowa oznaczała awans, toteż rodzice przez jakiś czas ścigali się z prestiżem. Dopiero jak się dorobili, a ojciec był nawet przez dwa lata na tak zwanym kontrakcie w Nigerii, pobudowali się ?w Wiśle, czyli wrócili do korzeni. To krakowskie mieszkanie znajdowało się na ulicy Smoleńsk, tuż przy stadionie Cracovii. Mieszkałem tam ?od dziesiątego roku życia.

Pierwsza miłość fizyczna też podobno ma dobre pochodzenie.

Byłem w szczęśliwym trzydziestoletnim związku małżeńskim z Anią, córką słynnego prezesa Cracovii profesora Juliana Rejducha. Kiedy odchodził z klubu, wyróżniono go godnością prezesa honorowego. Zrobił dla Cracovii wiele dobrego i był bardzo przyzwoitym człowiekiem. Miałem z nim bardzo dobry kontakt.  A przeżywał tak jak ja. Kiedy Cracovia grała, wysyłał na mecz swoją żonę, a moją teściową, żeby mu potem zdała relację. Sam w tym czasie chodził po ogrodzie, sprawdzał na zegarku, która jest minuta gry, i się denerwował.

Miał pan wtedy świadomość, ?że w Krakowie jest jeszcze drugi klub, który też miał piękną historię, ?a po wojnie wiodło mu się na ogół lepiej niż Cracovii?

Wisła była zawsze postrzegana przez Cracovię jako przeciwnik, konkurent, jednak przez dziesięciolecia rywalizacja ograniczała się do boiska i nie przybierała form drastycznych. Animozje były, ale na poziomie kulturalnym. To dotyczyło obyczajów w ogóle. Jeśli ktoś na trybunach rzucił grubym słowem, to mu ktoś inny, starszy, zwracał uwagę. ?I tamten nie odpyskiwał. Być może wiązało to się też z tym, że tamto pokolenie przeżyło wojnę, więc bojowy wymiar sportowej rywalizacji był niepotrzebny. Zresztą ludzie znali się ze stadionów, bo wtedy oglądało się wszystko. Z treningami włącznie. ?A kiedy mama wyjechała na niedzielę do Wisły, to myśmy z ojcem oglądali trzy mecze dziennie: na Cracovii, Wawelu i Garbarni na przykład. Robiąc tylko przerwę na obiad. Zresztą kuchnia nie była żywiołem ojca i zdarzyło się, że jako zupę zjedliśmy kiedyś sos tatarski.

Na Wisłę też pan chodził?

Oczywiście, zwłaszcza kiedy grała ?z Cracovią lub Legią. Bo Legia miała zwykle spore szanse na pokonanie Wisły, a kiedy robiła to na moich oczach, przeżywałem błogą radość. Zresztą od tamtej pory Legia znajduje się bardzo wysoko w mojej klasyfikacji klubów szanowanych i lubianych.

To prawda, że w innego rodzaju pańskiej hierarchii aktor Jan Nowicki spadł jak reprezentacja Polski ?w rankingu FIFA?

Janek Nowicki był moim przyjacielem. Ale w miarę upływu czasu zaczęła z niego wychodzić ortodoksja wiślacka. Źle znosił fakt, ?że Cracovia trenowana pierwszy raz przez Wojciecha Stawowego zaczyna się pod względem poziomu zbliżać ?do Wisły. Oczywiście miał tu też znaczenie fakt, że rozeszliśmy się również  geograficznie. Ja wyjechałem do Warszawy, a on został w Krakowie.

Dobra to była decyzja?

Jestem w Warszawie od dwunastu lat. Ile razy można mówić, że Warszawa jest w porównaniu z Krakowem bezduszna? Kraków jest jedną wielką knajpą i już się w nim dusiłem. Kiedy szedłem do redakcji ?na Wiślnej przez Rynek, nie zastanawiałem się, jakich znajomych spotkam, tylko ilu. To było pole minowe. A w Warszawie  mogę się schować, mimo że zaczęto mnie kojarzyć dopiero po przeprowadzce.

—rozmawiał Stefan Szczepłek

Kraków to Wawel i kościół Mariacki. A jest jakiś Wawel krakowskiego sportu?

Jerzy Pilch:  Nie mam wątpliwości. To stadion Cracovii. Jedyne takie miejsce w Polsce, na którym boisko i otaczające je trybuny służą tym samym potrzebom od ponad stu lat. Nie ma starszego boiska. Jak chłopaki weszli na nie w roku 1912, tak grają tam do dziś. A poza tym ten stadion zawsze był ładniejszy od stadionu Wisły.

Pozostało 95% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!