Reklama

Berlińska pomyłka PiS

Z kim nie walczyć, z kim flirtować.

Aktualizacja: 12.01.2016 20:20 Publikacja: 12.01.2016 17:28

Zdaniem autora sojusz z Viktorem Orbánem jest strategicznym błędem Jarosława Kaczyńskiego i polskieg

Zdaniem autora sojusz z Viktorem Orbánem jest strategicznym błędem Jarosława Kaczyńskiego i polskiego rządu. Zwłaszcza w czasie, gdy pogarszają się nasze stosunki z Niemcami

Foto: AFP

Konfliktowanie się z Niemcami oraz budowanie sojuszu z Węgrami oraz innymi państwami naszego regionu doprowadzi do marginalizacji Polski w Unii Europejskiej. A taką właśnie politykę przyjął w pierwszych miesiącach swego urzędowania gabinet Beaty Szydło.

Taktycznie doraźny sojusz z Viktorem Orbánem wydaje się korzystny dla Polski – w praktyce uniemożliwia odebranie nam prawa głosu w pracach Rady Europejskiej. Dzięki współpracy z Budapesztem Jarosław Kaczyński gwarantuje sobie zbudowanie blokującej mniejszości i zapobiega użyciu wobec naszego kraju „bomby atomowej", jak w języku brukselskich biurokratów nazywana jest procedura, o której wspominano przy okazji „ukarania" Polski za paraliż Trybunału Konstytucyjnego i zawłaszczanie mediów publicznych.

Strategicznie sojusz z Węgrami spycha nas jednak na margines Unii i prowadzić będzie do osłabienia naszej pozycji w jej ramach. Zwłaszcza że dokonuje się on w czasie, gdy nasze relacje z Berlinem ulegają gwałtownemu pogorszeniu.

Mobilizują elektorat?

Poniedziałkowe wezwanie na dywanik niemieckiego ambasadora do MSZ było zupełnie niepotrzebne i jedynie zaogniło wzajemne stosunki. Nawet Ryszard Czarnecki nazwał działania ministra Waszczykowskiego „ciężką artylerią". Zasadne jest zatem pytanie, czy należy jej używać w sprawach raczej błahych.

Przypomnijmy, że oficjalnym powodem zaproszenia przedstawiciela Berlina do gmachu w alei Szucha były krytyczne wobec naszego kraju wypowiedzi niemieckich polityków. Gdyby niemieckie MSZ miało za każdym razem wzywać naszego ambasadora do siebie w reakcji na nieładne i krzywdzące Niemców wypowiedzi polskich polityków, to musiałby on rozbić tam namiot i właściwie nie wychodzić z ministerstwa.

Reklama
Reklama

Zupełnie niezrozumiałe jest dążenie ekipy PiS do zaognienia naszych relacji z Berlinem. Korzyści politycznych z tego nie widać żadnych i należy chyba odczytywać te działania albo w kategoriach psychologicznych, albo jako skierowanych na użytek wewnętrzny (dla mobilizacji elektoratu PiS i grania antyniemieckimi emocjami na części wyborców dalekich od tej partii). Inaczej ciężko jest znaleźć racjonalny powód, dla którego w dwa miesiące po sformowaniu rządu wszedł on na kolizyjny kurs z najpotężniejszym państwem w UE.

Rozumie to Paryż, rozumie Rzym

Trzeba to bowiem jasno powiedzieć – Niemcy są najsilniejszym krajem w Unii i zawsze takim będą. Kwestionowanie tego faktu można tylko porównać ze sprzeciwem wobec tego, że najważniejszym graczem w NATO są Stany Zjednoczone. Można tego nie akceptować, ale wówczas należy po prostu wyprowadzić nasz kraj z obu organizacji.

Tak wygląda świat i warto, żeby przywódcy PiS pogodzili się z tym, że nie przypomina on świata z powieści Sienkiewicza, gdzie Polska była najpotężniejszym państwem w Europie. Trzeba obudzić się z tego snu i wyciągnąć z tych faktów wnioski.

Faktami właśnie są dominacja Berlina w Unii oraz Stanów Zjednoczonych w sojuszu północnoatlantyckim. Nie oznacza to jednak, że jedyną reakcją musi być bierne podporządkowanie się temu stanowi rzeczy. Bo stosownych recept jest co najmniej kilka.

Najlepszą jest budowanie swojej pozycji w sojuszu z tymi mocarstwami, a nie w opozycji wobec nich. O ile Jarosław Kaczyński zdaje się rozumieć to w odniesieniu do USA i ich roli w NATO, o tyle chyba nie potrafi pogodzić się z tym, że prawie dokładnie tak samo rzecz się ma w kwestii Niemiec i ich znaczenia w Unii.

Nasza pozycja w Europie może i powinna być silniejsza. Ale zrobić to można tylko we współpracy z Berlinem, a nie w konflikcie z nim. Rozumie to Paryż, rozumie Rzym, a nawet Londyn, który co prawda potrafi zagrać czasami wbrew interesom Niemiec, ale jego relacje z Berlinem rzadko bywały tak napięte jak obecne stosunki polsko-niemieckie (znamienne zresztą, że zawsze wówczas chodziło o ważne i wymierne korzyści, a nie o sprawy godnościowe jak obecnie na linii Warszawa–Berlin). Nie chce tego jednak zaakceptować obecna ekipa rządowa w Polsce, która zachowuje się tak, jakby chciała zmienić geometrię stosunków w UE i zbudować jakąś przeciwwagę dla dominacji Niemiec.

Reklama
Reklama

Na wysokim C

Opierając się na sojuszu z Węgrami, a może także z Rumunią i innymi krajami regionu, Kaczyński chce skonstruować narzędzie nacisku na Berlin i na Brukselę, by móc domagać się więcej, niż nam do tej pory oferowano. To nie jest pomysł zupełnie pozbawiony sensu, bo Niemcy na pewno będą bardziej skore do ustępstw, jeśli będą miały do czynienia z sojuszem państw, a nie z żądaniami jednego kraju. Tymczasem dotychczasowe poczynania obecnej ekipy są zupełnie nieporadne i w dodatku prowadzone na wysokim C.

Ciągłe wypominanie naszemu zachodniemu partnerowi nazistowskiej przeszłości i używanie historycznych argumentów zapewne zachodnich dyplomatów śmieszy i irytuje na przemian.

Mizianie się z unijnym troublemakerem Orbánem nie dodaje nam powagi i siły. Co najwyżej potwierdza najgorsze stereotypy, jakie zachodni liderzy opinii mieli wobec ekipy PiS.

Węgrzy, Rumuni czy nawet Brytyjczycy (gdyby udało się nam włączyć ich do „koalicji blokujących") zdradzą nas, gdy tylko będzie to w ich interesie, bo Angela Merkel może im dać więcej, niż Jarosław Kaczyński obiecać. Dlatego budowanie naszej pozycji w UE na podstawie takiego sojuszu wydaje się głęboko nietrafne. Poprawić naszą sytuację i zrealizować nasze interesy możemy tylko dzięki współpracy z Niemcami, a nie walce z nimi.

Na to drugie jesteśmy po prostu za słabi. Za to pierwsze możemy natomiast, i powinniśmy, wystawić Berlinowi wysoki rachunek. Niemcy to zrozumieją, bo są pragmatykami, myślą w kategoriach interesów – także narodowych.

Nikt nie żąda od Warszawy, by zrezygnowała z myślenia w tych właśnie kategoriach. Nasi zachodni partnerzy chyba nawet oczekują, by nowa ekipa je jasno i czytelnie sformułowała. Nie można jednak dłużej prowadzić polityki polegającej na konfliktowaniu nas z najpotężniejszym unijnym graczem i w tym samym czasie budowaniu sojuszu z państwami traktowanymi w Unii jako marginalne i flirtujące z Kremlem. Bo zamiast dostać to, co się nam należy, skażemy się na rolę drugoplanowego i podejrzanego partnera. Z czego na pewno skorzystają nasi prawdziwi, a nie wydumani, geopolityczni konkurenci.

Reklama
Reklama

Autor jest politologiem. Był europosłem PiS, PJN i Polski Razem

Zobacz także:

Co się dzieje między Polską a Niemcami?

Materiał Promocyjny
Ubezpieczenie domu szyte na miarę – co warto do niego dodać?
Wydarzenia
Zrobiłem to dla żołnierzy
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Materiał Promocyjny
Firmy coraz częściej stawiają na prestiż
Reklama
Reklama