– Praca wbrew pozorom jest bezpieczna. W górach ludzie wiszą na jednej linie, my na dwóch. A jeszcze się nie zdarzyło, żeby jedna strzeliła – mówi Wohi, uśmiechnięty 24-latek z czupryną czarnych włosów. – Nawet gdyby jednak strzeliła, to i tak na drugiej jest duża szansa przetrwania, są atestowane i wytrzymują 1,5 tony obciążenia.– Samochód można na niej utrzymać – dorzuca młody chłopak z dołkiem w brodzie. Tak jak większość z nich nie używa imienia. Ma 26 lat, ksywka Travolta.
Są zgrani, od dawna już pracują razem i lubią się śmiać.– Kiedyś myliśmy okna w pewnym hotelu. Wiszę za oknem i widzę: stoi facet w pokoju prawie nagi. Pokazuje kartkę, na której napisał „Czy mnie widzisz”. Był w tym pokoju w towarzystwie damy i chciał się upewnić, czy jego okno nie jest lustrem weneckim – opowiada Lech Kowalski z firmy Carpatus Polska.
Ma 24 lata, myje wieżowce od dwóch lat. Wśród kolegów jest wyjątkiem, bo wcześniej przez prawie sześć lat wspinał się na skałki i jest zapalonym alpinistą. Reszta ekipy to ludzie, którzy przeszli pięciodniowe szkolenie w Dolnośląskiej Szkole Alpinizmu Przemysłowego, gdzie nauczono ich podstaw wiązania i opuszczania się na linie. W tym zawodzie więcej nie trzeba.
Pytani o to, czy praca przy myciu wieżowców jest ciężka, odpowiadają, że nie.– My sobie wisimy w powietrzu, opowiadamy kawały. I patrzymy na ludzi, którzy tyrają za biurkami – tłumaczy Travolta. – Jak jest deszcz nie pracujemy, jak mróz nie pracujemy, jak za duży wiatr też nie pracujemy, po prostu najlepsza robota w mieście.
Jednak prawda jest trochę inna. Mycie okna hotelu na wysokości 150 metrów to nie są przelewki. Żartować z tego może tylko ten, kto jest wyjątkowo twardy, zna fach i kocha to, co robi.