Nie ona pierwsza wpada na pomysł, by budżet państwa dokładał do utrzymania miejskiej infrastruktury, z której oprócz warszawiaków korzystają miliony przyjezdnych. Ale dotąd żadnej ekipie z ratusza nie udało się do tego doprowadzić. Czy uda się Platformie Obywatelskiej?
Gronkiewicz-Waltz ma już ułatwione zadanie. W 2005 roku, kiedy prezydentem Warszawy był Lech Kaczyński, urzędnicy szczegółowo podsumowali, ile kosztują te dziedziny funkcjonowania miasta, z których korzystają osoby niezameldowane, a często także niemieszkające w stolicy. Doliczyli się 300 mln zł rocznie. Chodzi m.in. o urzędników ministerialnych, którzy pracują w stolicy, ale podatki płacą w innych miastach, niepłacenie podatku od nieruchomości przez placówki dyplomatyczne, korzystanie z komunikacji miejskiej czy koszty demonstracji.
Powstał z tego opasły raport, który zaległ w szufladach urzędu. Teraz wystarczy go zaktualizować. – O ile sobie przypominam, żaden formalny wniosek miasta w sprawie refundacji kosztów stołeczności nie został nigdy przesłany do rządu. Można go przygotować, poprzeć danymi z raportu i zabiegać, by budżet państwa refundował przynajmniej część wydatków – mówi wicedyrektor Biura Planowania Budżetu w ratuszu Aleksandra Jońca. Wystąpienie z takim wnioskiem przez panią prezydent nie jest jeszcze przesądzone.
– Dopiero się zastanawiamy, co z tą kwestią zrobić. Pomysł pani prezydent nie jest jeszcze sformalizowany – zastrzegają urzędnicy. Dane z dokumentu wykorzystało PiS w projekcie ustawy, która przewidywała, że budżet państwa będzie płacił stolicy 250 mln zł rocznie. Pomysł nie uzyskał jednak akceptacji w Sejmie.
Potem poseł PiS Karol Karski w interpelacji do szefa MSWiA pytał, czy możliwy jest zwrot pieniędzy, które stolica przeznacza na stołeczność. Minister odpowiedział wtedy, że nie ma prawnych możliwości takiego dofinansowania.