[b]Rz: Ministerstwo Środowiska przygotowało przepisy wprowadzające konieczność uzyskania zezwolenia na hodowlę wielu nowych w Polsce gatunków roślin i zwierząt. Czy to rzeczywiście potrzebne?[/b]
Andrzej Kruszewicz: Sprowadzanie roślin i zwierząt mogących zagrozić naszemu rodzimemu środowisku musi być kontrolowane, bo bywa bardzo niebezpieczne. Niedopuszczalne jest chociażby hodowanie bizonów amerykańskich w ostojach żubrów. Ktoś musi o tym decydować. Jest wiele przykładów wprowadzenia do naszego ekosystemu groźnych gatunków takich jak na przykład żółw czerwonolicy. Sprzedawane są po 5 złotych jako zabaweczka dla dzieci, a gdy dorastają, ludzie wpuszczają je do rzek i jezior. Te żółwie wyjadają nasze traszki, żaby i kijanki. Wprawdzie nie mogą się rozmnażać w naszym klimacie, ale potrafią przezimować i żyć nawet 40 lat. Warszawskie zoo koordynuje akcję zbierania tych zwierząt. Mamy wiele innych przykładów, takich jak sławna stonka ziemniaczana, która nie jest gatunkiem rodzimym. W tej chwili jest ogromny problem z babką byczą – rybą, która czyni ogromne spustoszenie na polskim Wybrzeżu.
[b]Po co ludzie sprowadzali do swoich krajów obce gatunki?[/b]
W XVIII wieku były kluby brytyjskie zrzeszające pasjonatów przyrody, które zajmowały się transportem gatunków z kontynentu na kontynent, aby mogły się rozprzestrzeniać. Na polskie Wybrzeże sprowadzano sosny smolne, które miały lepiej wiązać korzeniami wydmy. Szopy pracze i jenoty były sprowadzane i hodowane dla futra. Uciekły z hodowli i zadomowiły się w naszym środowisku.
[b]Spowodowały jakieś szkody?[/b]