Otóż trzeba zaznaczyć, że zawsze, od początku istnienia Księstwa Cieszyńskiego, tzn. od XIII wieku, funkcjonowały tu zawsze dwa języki. Jeden z nich to język oficjalny, używany w urzędach, administracji, sądach itp., którym była, podobnie jak w całej Europie, łacina, potem niemczyzna, od połowy XV wieku zaś język czeski, honorowany też przez Jagiellonów na Wawelu z racji swego wypolerowania i formalnego znormalizowania (dzięki Husowi i husytom, którzy wprowadzili go do obiegu narodowego). Jego znaczenie maleje po bitwie na Białej Górze (1620 r.), bowiem zaczyna nad nim górować język niemiecki, a w pewnych kręgach łacina, m.in. w związku z działalnością jezuitów.
Język polski przebija się do sfery oficjalnej w połowie XIX wieku, czyli w okresie Wiosny Ludów, kiedy w Europie rodzi się nowa świadomość narodowa, dająca o sobie znać w Cieszyńskiem znacznie wcześniej. Po roku 1848 urzędowano tu po polsku i niemiecku, pamiętać bowiem należy, że ziemia cieszyńska należała do Monarchii Habsburskiej od roku 1526 do końca I wojny światowej, po której nastąpił jej podział (wtedy to, w r. 1920 powstało Zaolzie), a językiem urzędowym stała się czeszczyzna. Jednak polski miał wtedy o wiele szersze zastosowanie niż dzisiaj. Polskie organizacje, i to na terenie najbardziej zagrożonym narodowo, wokół Karwiny, Orłowej i Bogumina, zwracały się do władz państwowych, nawet w Ostrawie, po polsku. I, o dziwo, nikt nie protestował, że nie rozumie. Dziś jest to nie do pomyślenia, pomimo że Europa szczyci się przyjmowaniem różnych ustaw o ochronie języków mniejszościowych i etnicznych. Teoria swoją drogą, a praktyka swoją. Rzecz w tym, że skuteczna komunikacja językowa zakłada znajomość danego języka przez nadawcę i odbiorcę. Jeżeli zaś odbiorca nie zna go w ogóle albo słabo, jak może taka komunikacja wyglądać?
Gdyby tak naprawdę myśleć o rzetelnej realizacji prawa do używania języka mniejszościowego, w przypadku Zaolzia polskiego, należałoby go wprowadzić (oczywiście, w odpowiednim zakresie) do tutejszych szkół czeskich, choćby tylko średnich. Tablice z podwójnymi nazwami miejscowymi, uważane za wielki sukces, z często zamazywanymi ekwiwalentami polskimi, mają tylko wartość informacyjną (tu żyją także Polacy!), wartości narodowotwórczej czy integracyjno narodowej natomiast trudno się w nich dopatrzyć. A to przecież najważniejsze. Język polski został więc skoszarowany, sprowadzony do polskiego szkolnictwa i polskich organizacji. Indziej go nie uświadczysz.
Inna sprawa, że nikt nie próbuje wydostać się z tego ogródka. Z urzędami Polacy korespondują po czesku być może w tym przekonaniu, że przyspieszy to i ułatwi załatwienie sprawy. Przez to jednak tworzy się językowe getto ograniczające niebezpiecznie wielofunkcyjność języka ojczystego, co odbija się i na kondycji narodowej zaolziańskiej społeczności.
To tyle o językach urzędowych, których, jak widać, było wiele i zmieniały się w zależności od tego, kto nad Olzą panował. Był też jednak język drugi, nieoficjalny, domowy, tutejszy, cechujący autochtonów, rozbrzmiewający od Bogumina po granicę słowacką, i to od początku do dziś. Tym językiem jest gwara cieszyńska, język staropolski, o którym Aleksander Brückner napisał, że to mowa Rejów i Kochanowskich, a wielki cieszyniak rodem z Ustronia, socjolog, profesor Jan Szczepański dodał, że to język ocalenia narodowego. Zauważmy bowiem, że Śląsk cały, a zatem i Cieszyński, nie był przy Macierzy od połowy XIV do XX wieku, a Zaolzie do dzisiaj, czyli okrągło przez siedem stuleci, a mimo to żyjący tu Polacy zachowali swoją kulturę, język, szkolnictwo, organizacje.