Ireneusz Jeleń: Raz na górze, raz na dole

Ireneusz Jeleń o spotkaniach z Franciszkiem Smudą i gorzkim pożegnaniu z Auxerre

Aktualizacja: 29.09.2011 21:52 Publikacja: 29.09.2011 21:36

Ireneusz Jeleń: Raz na górze, raz na dole

Foto: AFP

Rz: Spadł panu kamień z serca, gdy udało się podpisać umowę z Lille pod koniec okienka transferowego?

Ireneusz Jeleń:

Jestem tu już trzy tygodnie i widzę, jak dużo miałem szczęścia. Drużyna świetnie mnie przyjęła. Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że kamień spadł mi z serca, bo jednak nie było tak, że telefon milczał. Co chwila jakiś klub o mnie pytał, ale odkładałem podjęcie decyzji. Negocjacje z Lille trwały kilka tygodni, doszliśmy do porozumienia.

Umowa z klubem zawiera jakieś klauzule dotyczące pana ewentualnej kontuzji?

Nie, to normalny kontrakt. W Lille wiedzieli, kogo kupują, znali historię moich problemów ze zdrowiem. Zostałem jednak dokładnie przebadany, przeszedłem testy medyczne, a wynikami wydolnościowymi byli zachwyceni. W połowie maja w meczu Auxerre z Lyonem nabawiłem się kontuzji, która ciągnęła się przez dwa miesiące. Później przez sześć tygodni przechodziłem rehabilitację. Trenowałem indywidualnie z prywatnym trenerem Rafałem Hejną i jak się okazało, praca nie poszła na marne.

W Lille nie pozwolono panu pracować z prywatnym trenerem. Dlaczego?

Rafał był ze mną w Auxerre. Był tam trener od przygotowania fizycznego, fizjolog, ale gdy czegoś mi brakowało, mogłem ćwiczyć indywidualnie poza drużyną. W Lille opieka medyczna stoi jednak na dużo wyższym poziomie. Mają indywidualne podejście do każdego zawodnika, wiedzą, że nie każdy nadaje się do takich samych zajęć. Pożegnaliśmy się na razie z Rafałem, musiałem przystać na warunki klubu. Rafałowi zawdzięczam sprawnie poprowadzoną rehabilitację oraz bardzo dobre przygotowanie fizyczne.

W Auxerre trener Jean Fernandez powiedział, że wie, na czym polegają pana problemy ze zdrowiem. Prasa od razu podchwyciła, że niesportowo się pan prowadzi.

Nie wiem, o co mu chodziło, ale o niesportowym trybie życia nie powiedział ani słowa. Tę historię wymyślili dziennikarze, Fernandez w cztery oczy nie powiedział mi ani słowa. Grałem w Auxerre pięć lat, zostawiłem tam dużo zdrowia. Tyle, ile mogłem. Straciłem dużo czasu, lecząc kontuzje, ale nie spodziewałem się, że będę odchodził w takiej atmosferze. Został bardzo duży niesmak.

Rok temu miał pan propozycję z Olympique Marsylia. Latem tego roku długo był pan bezrobotny. Nie uważa pan, że to trochę dziwne?

Raz na górze, raz na dole. Rzeczywiście rok temu kontrakt z Marsylią był na wyciągnięcie ręki. To klub marzenie, ale drogę do niego znowu zagrodziły mi kontuzje. Nie mogę jednak narzekać, bo szczęście znowu się uśmiechnęło. Po czterech miesiącach bez klubu podpisałem kontrakt z Lille, a to drużyna porównywalnej klasy z Marsylią. Co roku walczy o mistrzostwo, co roku są europejskie puchary.

W Auxerre był pan gwiazdą...

Są różne rozdziały w życiu. Teraz startuję z innego pułapu. W nowym klubie mam bardzo wielu kolegów, którzy mogą uchodzić za gwiazdy. Jest Joe Cole, Moussa Sow, Eden Hazard... Poza tym pierwszy raz zetknąłem się z tak wielką rywalizacją, charakterystyczną dla wielkiego klubu. Nie boję się, bo to dobre dla drużyny, ale także dla mnie. Jeśli będę miał jakiś drobny uraz, nikt nie będzie mnie popędzał, żebym szybciej wracał na boisko. Jak nie grałem w Auxerre, to od razu traciło punkty i broniło się przed spadkiem. Decydowałem o losie tego klubu, wracałem do gry i ratowałem całą drużynę.

Po pięciu latach mieszkania we Francji nie nauczył się pan francuskiego. Podobno Lille od razu dało panu korepetytora?

Tu wszystko jest profesjonalnie zorganizowane, ale o nauczycielkę poprosiłem sam, bo wiedziałem, że pomoże mi to w aklimatyzacji. W Auxerre różnie z tym bywało, kazali mi się koncentrować na treningach, a języka uczyć się mogłem, ale nie musiałem. Nie jest tak, że nic nie rozumiem, ale chcę mówić biegle. W Lille tego wymagają.

Był pan w Warszawie na meczu reprezentacji z Francją. Udało się porozmawiać z Franciszkiem Smudą?

Gazety stworzyły jakiś konflikt między nami. W Warszawie rozmawialiśmy normalnie, nie musieliśmy sobie nic wyjaśniać. Smuda liczy na mnie, jeśli będę zdrowy. Mam nadzieję, że limit pecha już wyczerpałem.

Na konferencji przed meczem z Litwą w Kownie Smuda powiedział, że już na pana nie liczy, bo ciągle jest pan kontuzjowany.

Mnie mówił co innego. Jak nie miałem klubu, to ludzie z kadry kontaktowali się ze mną, interesowali moim losem. Czy byłoby tak, gdyby im na mnie nie zależało? Wiem, że jeśli wrócę do wysokiej formy, to wrócę do reprezentacji. Jeszcze nie na mecze z Koreą i Białorusią, ale liczę na powołania na kolejne. No i że pomogę podczas Euro 2012.

W kadrze gra już Damien Perquis, ostatnio dużo szumu było wokół Maora Meliksona. Co pan myśli o takiej drodze budowania kadry?

Nie wiem. Myślę, co zrobić, żeby mnie w niej nie zabrakło.

—rozmawiał Michał Kołodziejczyk

Ireneusz Jeleń

Urodził się 9 kwietnia 1981 roku w Cieszynie. Karierę zaczynał w tamtejszym Piaście, skąd trafił do Beskidu Skoczów. W ekstraklasie zadebiutował w 2002 roku w barwach Wisły Płock. W 2006 roku kupiło go Auxerre i choć ciągle trapiły go kontuzje (zwłaszcza problemy z plecami), to rozegrał w tym klubie ponad 100 meczów. Na zakończenie sezonu 2008/2009 w głosowaniu kibiców został wybrany na piłkarza sezonu. 30 sierpnia podpisał kontrakt z OSC Lille. Zagrał w reprezentacji Polski trzy mecze na mistrzostwach świata w 2006 roku.

Rz: Spadł panu kamień z serca, gdy udało się podpisać umowę z Lille pod koniec okienka transferowego?

Ireneusz Jeleń:

Pozostało 98% artykułu
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił