Z wykształcenia prawnik, całe życie poświęcił podróżom do najbardziej egzotycznych zakątków świata. Zapytany przez "Rz", dlaczego zdecydował się podjąć ten wysiłek, odparł:
– Zaczęło się od tego, że znalazłem się w niedobrym czasie w złym miejscu. Byłem żołnierzem AK, a po wojnie, jak cały naród, wpadłem w wielką studnię. Nie było najmniejszych szans, by dokądkolwiek wyjechać. Jeżeli przy jakiejś wódeczce koledzy z powstania pytali mnie, co zamierzam robić, odpowiadałem: podróżować! I wszyscy się śmiali. Uważali, że to mrzonki.
– Moja zasada jest taka, że jeśli się marzy, trzeba pilnie obserwować wydarzenia i czas – mówił. – Wreszcie przychodzi odpowiedni moment, pojawia się szansa i należy z niej skorzystać. To się sprawdziło. Tak zacząłem poznawać świat. Pisząc o nim, nie zajmuję się polityką, nie stawiam wyrafinowanych teorii na temat przeobrażeń czy rewolucji. Ciekawią mnie ludzie, ich obyczaj, kultura...
Z Polski wyjechał po raz pierwszy w 1956 r. Dostał się na statek handlowy, gdzie sypał węgiel pod kotły. Tak dotarł do Kairu i Bejrutu. Stamtąd napisał pierwszy tekst do "Przekroju", a z czasem został korespondentem tego pisma.
Spieszył się, by poznać miejsca nieskażone przez cywilizację. Ubolewał, że pierwotne fascynujące zwyczaje zanikają na naszych oczach.