We Francuzów nie wierzył nikt. Eksperci z nich szydzili, kibice odwrócili się plecami. Mieli dość rozczarowań, nie chcieli słuchać, że piłkarze są gotowi umrzeć za mundial. Nie przekonywał ich optymizm Didiera Deschampsa, który twierdził, że wystarczy odrobina szaleństwa, by odwrócić losy rywalizacji z Ukrainą po porażce w Kijowie 0:2.
Może nie było to szaleństwo, ale determinacja, która się opłaciła. Francja objęła prowadzenie w Paryżu już w 22. minucie po strzale Mamadou Sakho, jeszcze przed przerwą straty z pierwszego meczu odrobił Karim Benzema (wyszedł tym razem na boisko w podstawowym składzie) i zabawa zaczynała się od nowa.
Do szczęścia brakowało gospodarzom jednej bramki. Pomogła Ukraina. Najpierw czerwoną kartkę za faul na Francku Riberym dostał Jewhen Chaczeridi, a 25 minut później samobójczego gola zdobył Ołeh Husiew, próbując zatrzymać strzał Ribery'ego. – To magia futbolu – cieszył się Deschamps. – Cztery dni temu zagraliśmy tragicznie, dziś byliśmy wspaniali.
Ribery'emu ucieka Złota Piłka. Po barażach bardziej zasługuje na nią Cristiano Ronaldo. Pokazał, że w reprezentacji Portugalii może błyszczeć tak samo jak w Realu. W pojedynku rewolwerowców w Sztokholmie pokonał Zlatana Ibrahimovicia: uzyskał hat- -tricka, gola zdobył również w pierwszym spotkaniu w Lizbonie. Szwed odpowiedział dwoma bramkami, a że nikt inny nie śmiał gwiazdorom przeszkadzać, skończyło się na 3:2 dla Portugalii. 32-letni Ibrahimović stracił prawdopodobnie ostatnią szansę, by pojechać na MŚ.
Grecy awans zawdzięczają Kostasowi Mitroglou. W dwumeczu z Rumunią napastnik Olympiakosu Pireus zdobył trzy gole. W piątek Grecja zwyciężyła 3:1, wczoraj w Bukareszcie był remis 1:1. Rumunia na mundialu grała poprzednio w 1998 roku, trener Victor Piturca zamyka się na trzy miesiące w klasztorze. Taką złożył obietnicę w przypadku niepowodzenia.