Ryzykowna gra Ameryki w wojnie z Państwem Islamskim

Bliski Wschód i Wojna z Państwem Islamskim

Aktualizacja: 02.03.2015 16:45 Publikacja: 02.03.2015 15:00

Ryzykowna gra Ameryki w wojnie z Państwem Islamskim

Foto: AFP

Stany Zjednoczone i Turcja 19 lutego podpisały porozumienie w sprawie szkolenia i wyposażenia oddziałów syryjskich bojowników. Stanowi to element szerzej zakrojonego planu stworzenia na terytorium Syrii sił lądowych niezbędnych do pokonania Państwa Islamskiego. USA ściśle współpracują w tej kwestii z Arabią Saudyjską i Jordanią. Do organizacji działań szkoleniowych został ostatnio zaproszony również Katar. Stany Zjednoczone, które nie posiadają w Syrii ani oddziałów lądowych, ani – jak dotąd – wiarygodnego partnera, postanowiły stworzyć „własne" ugrupowanie operujące na tym terytorium. Decyzja ta jednak, podobnie jak wszystkie posunięcia USA w Syrii, pociąga za sobą pewne ryzyko.

Plan Waszyngtonu zakłada rozmieszczenie w regionie około tysiąca żołnierzy amerykańskich. W skład tych sił wejdzie kilkuset instruktorów, którzy nawiążą współpracę ze swoimi odpowiednikami w służbach specjalnych i siłach zbrojnych Turcji, Arabii Saudyjskiej, Jordanii i Kataru. Wspólnie podejmą się przeszkolenia nowo tworzonych oddziałów w zakresie podstawowej taktyki wojskowej, użycia broni, łączności i dowodzenia. 19 lutego Waszyngton poinformował również, że do chwili obecnej, po uprzednim sprawdzeniu i „prześwietleniu", zakwalifikowanych zostało już 1200 bojowników z umiarkowanych frakcji rebelianckich. Stany Zjednoczone mają jednak nadzieję przeprowadzić werbunek większości przyszłych członków nowo tworzonych oddziałów wśród syryjskich uchodźców w Turcji i Jordanii.

Szkolenie nowych sił ma się rozpocząć tej wiosny; rokrocznie ma je kończyć ok. 5 tys. bojowników, z czego 2 tys. przeszkoli Turcja. 17 lutego „Wall Street Journal" poinformował, że USA zamierzają również umożliwić przeszkolonym przez siebie oddziałom korzystanie z dodatkowego wsparcia ogniowego: korzystając z narzędzi łączności umieszczonych na terenowych półciężarówkach, będą one mogły wezwać lotnictwo USA do zaatakowania z powietrza wskazanych celów. Nowy program szkoleniowy można zaliczyć do najpoważniejszych jak dotąd przypadków zaangażowania się USA w Syrii. Nie można jednak wykluczyć możliwości jego niepowodzenia lub tego, że przyniesie skutek odwrotny do zamierzonego.

Starania i rozczarowania

Stany Zjednoczone angażują się w szkolenie syryjskich rebeliantów nie po raz pierwszy. W przeszłości podejmowały podobne starania we współpracy ze swoimi sojusznikami regionalnymi i za pośrednictwem CIA. Wyniki jednak nie spełniały ówczesnych oczekiwań. Szczególnie powstanie zbrojnego ugrupowania islamskiego Jabhat al-Nusra w istotny sposób utrudniło USA wspieranie tak zwanych umiarkowanych politycznie sił rebeliantów. Waszyngton bowiem zażądał od wspieranych przez siebie rebeliantów, by zademonstrowali zerwanie z Jabhat al-Nusra i skupili się na walce z ISIS. Tymczasem siły umiarkowane zostały zdominowane przez dysponujące większą siłą bojową oddziały lojalne wobec Baszara al-Assada.

Umiarkowane politycznie ugrupowania rebeliantów, które USA wspierały w przeszłości dostawami broni, twierdzą też, że dostawy sprzętu i amunicji były równie nieregularne co nieodpowiadające ich potrzebom i w żaden sposób nie przyczyniały się do zwiększenia ich siły bojowej. Wywołały jednak, dalekosiężny skutek: inne, bardziej radykalne ugrupowania zaczęły określać umiarkowanych mianem waszyngtońskich kolaborantów, a w dalszej kolejności – sił kolaborujących z reżimem Assada.

Fakt, że USA powstrzymywały się jak dotąd od konfrontacji z siłami Assada, uderzały natomiast w bojowników Jabhat al-Nusra (ostatnio 19 lutego), dodaje wagi tym oskarżeniom, osłabiając tym samym znacząco pozycję ugrupowań umiarkowanych. W konsekwencji liczne islamistyczne ugrupowania rebeliantów, bliskie zarówno Wolnej Armii Syrii, jak i Jabhat al-Nusra, w rodzaju Ahrar al-Sham przyjęły punkt widzenia Jabhat al-Nusra, uznając Waszyngton za wroga tej samej kategorii co Damaszek.

Tymczasem wyposażone w broń przez USA umiarkowane oddziały rebeliantów, szczególnie na północy Syrii, okazały się niezdolne do odparcia ataków ze strony ugrupowania Jabhat al-Nusra i jego sojuszników. Taki los spotkał w pierwszej kolejności oddziały Syryjskiego Frontu Rewolucyjnego i Harakat Hazm. Bojownicy Harakat Hazm i innych odłamów wspieranej dotąd przez Stany Zjednoczone Wolnej Armii Syrii masowo poddawały się oddziałom Jabhat al-Nusra lub wręcz przechodziły na ich stronę.

Na południu Syrii układ sił jest jednak odmienny. Oddziały Armii Wolnej Syrii tworzące front południowy okazały się skuteczniejsze w działaniu. Dużym wsparciem dla tamtejszych jednostek AWS jest też wsparcie i wskazówki ze strony centrum dowodzenia operacyjnego w Jordanii, w którego organizacji kluczową rolę odegrały Stany Zjednoczone. Mimo jednak tych sukcesów, a wbrew oficjalnym zaprzeczeniom, również siły frontu południowego często podejmują bliską współpracę z oddziałami Jabhat al-Nusra. Te ostatnie, mimo że 30-tysięczna Armia Wolnej Syrii przewyższa je pod względem liczebności, okazały się nader skuteczne podczas licznych ofensyw, spełniając częstokroć rolę „głównej siły uderzeniowej" przełamującej opór dobrze ufortyfikowanych lojalistów.

Kolejny wysiłek

Waszyngton jest świadomy, że kampanii prowadzonej przeciw Państwu Islamskiemu nie sposób wygrać bez sił lądowych, co sprawia, że sytuacja Obamy staje się jeszcze bardziej skomplikowana. Opinia publiczna w Stanach jest zdecydowanie przeciwna wysyłaniu lądowych oddziałów interwencyjnych. W Iraku USA mogą liczyć na dalekie od doskonałości, lecz sprawne, siły lokalne w rodzaju kurdyjskich peszmergów i armii irackiej. Rebelianci w Syrii jednak nie kwapią się do przerwania walki z oddziałami Baszara al-Assada i uznania za swoje priorytetowego dla USA zadania, jakim jest obalenie rządów Państwa Islamskiego. Nawet jeśli udałoby się ich przekonać do tego punktu widzenia, powtarzające się ataki lojalistów na ich bastiony mobilizują rebeliantów do kontynuowania wojny z prezydentem.

Podzielona Syria

W syryjskiej wojnie domowej można wyróżnić trzy strony, które najogólniej określić można mianem „rebeliantów", „lojalistów al-Assada" i „zwolenników Państwa Islamskiego". USA mają nadzieję na uniknięcie konieczności angażowania się w konflikt między rebeliantami a lojalistami oraz na skupienie wysiłków na likwidacji ISIS. Jedną z możliwości osiągnięcia tego celu wydaje się zwiększenie poparcia dla jednostek Ludowej Samoobrony Kurdyjskiej (YPG). Podczas bitwy o Kobani USA zaoferowały YPG bezpośrednie wsparcie z powietrza. Ludność kurdyjska w Syrii stanowi jednak mniejszość, która nie jest w stanie rozszerzyć zakresu swoich działań poza obszar zwartego zamieszkania Kurdów na północy kraju. Stany Zjednoczone, szukając sojusznika, który uczyni możliwym zablokowanie postępów Państwa Islamskiego w Syrii, zmuszone są zwrócić się o pomoc do Turcji ze względu na jej położenie geograficzne, potencjał wojskowy i sytuację logistyczną. Tymczasem Ankara zdecydowanie się sprzeciwia wspieraniu YPG na większą skalę niż dotąd, obawiając się, że tego rodzaju działania mogłyby zwiększyć potencjał i zradykalizować postawę kurdyjskich ugrupowań zbrojnych, z którymi się zmaga na własnym terytorium.

Twórcy amerykańskiego programu szkoleniowego mają nadzieję, że uda im się obejść trudności, jakich nastręcza wspieranie dotychczasowych aktorów w regionie przez stworzenie nowego, mniej zawodnego niż dotychczasowe, ugrupowania. W odróżnieniu od mocno niejednorodnych ugrupowań rebeliantów działających obecnie na terytorium Syrii nowe siły mają się w całości rekrutować spośród syryjskich uchodźców, którzy trafili do Turcji i Jordanii. Ta okoliczność może ułatwić amerykańskim specjalistom cywilnym i wojskowym „prześwietlanie" kandydatów do nowych sił zbrojnych, a następnie ich szkolenie i współpracę z nimi przy wsparciu miejscowych służb specjalnych. Stany Zjednoczone mają również nadzieję stać się głównym mocodawcą i decydentem nowo tworzonych oddziałów i opłacać koszty ich utrzymania, co pozwoli im decydować o kierunkach i sile ich zaangażowania.

USA i ich sojusznicy regionalni nie zaprzestają jednak wspierania oddziałów rebeliantów syryjskich, którzy są już zaangażowani na lokalnych frontach. Waszyngton ograniczył wprawdzie swoje poparcie dla bojowników czynnych na północy kraju, Turcja jednak ze swojej strony postanowiła zaangażować się tam na większą skalę niż dotąd. W skład utworzonej w grudniu ub.r. koalicji Jabhat al-Shamiya weszły trzy faworyzowane przez Ankarę ugrupowania: Harakat Nour al-Din al-Zenki, Armia Mudżahedinów oraz Brygada al-Tawhid, co pozwala Turcji uzyskać większy niż dotąd wpływ na sytuację. Ankara udostępniła również rebeliantom czynnym na północy Syrii linie zaopatrzeniowe prowadzące z terytorium Turcji do prowincji Aleppo. Zwiększy to jej znaczenie podczas jakichkolwiek prowadzonych w przyszłości negocjacji nad kształtem i kierunkami zaangażowania Syrii. Zwiększa to również możliwości wywierania przez Turcję nacisków na reżim Assada. Ma to swoje znaczenie w palecie metod, jakimi zwalczane jest obecnie Państwo Islamskie.

Na południu Syrii rośnie natomiast znaczenie i determinacja Jordanii. Po publicznym spaleniu żywcem jordańskiego pilota, na co zdecydowały się siły ISIS, Amman wyraził chęć zaangażowania liczebniejszych niż dotąd sił walczących z ekstremistami. Jordania, ciesząc się wsparciem USA i państw Rady Współpracy Zatoki Perskiej, wydaje się wręcz stworzona do wspierania działań koalicji anty-ISIS-owskiej w Syrii. Nie bez znaczenia jest przy tym jej doskonałe strategicznie położenie. W istotny sposób przyczyniła się już ona do dotychczasowych zwycięstw rebeliantów na froncie południowym.

Nie drażnić Teheranu!

Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że w utrzymaniu u władzy reżimu Assada żywo zainteresowany jest Iran. Większe niż dotąd zaangażowanie USA w konflikt w Syrii może zagrozić powodzeniu rozmów prowadzonych obecnie na wysokim szczeblu przez Waszyngton i Teheran. Iran już wcześniej wzmocnił siły syryjskich lojalistów, wprowadzając w ich szeregi jednostki swojej Gwardii Rewolucyjnej. Jej starcia z nowo tworzonymi oddziałami szczególnie skomplikowałyby stan rzeczy. Jednak potencjalnie najgroźniejsza byłaby sytuacja, w której napięcie powstałe między USA a Iranem na gruncie syryjskim odzwierciedliło się w sytuacji w Iraku. Znajdujące się tam oddziały milicji szyickiej, wspierane przez Teheran, mogą stanowić duże zagrożenia dla oddziałów amerykańskich.

Nawet sukces w tworzeniu nowych sił zbrojnych rebeliantów nie oznacza, że zdołają one pokonać Państwo Islamskie. Jak wspomnieliśmy, projekt zakłada szkolenie 5 tys. bojowników rocznie, co znacznie ogranicza łączną liczebność oddziałów. Nowe siły zbrojne mają szanse na zwycięstwo tylko wówczas, gdy staną się jądrem oporu, wokół którego skupią się inne umiarkowane politycznie ugrupowania syryjskie, które zjednoczą się i podejmą działania zgodne z interesami USA. Biorąc pod uwagę, z jak wieloma komplikacjami trzeba się liczyć w tym procesie, ostateczny wynik stoi pod znakiem zapytania. Pozostaje jednak faktem, że jeśli Stany Zjednoczone mają pokonać Państwo Islamskie, muszą dysponować siłami lądowymi. Mając do wyboru między wieloma niebezpiecznymi scenariuszami, Waszyngton wybrał ten, który rokuje minimalne choćby szanse powodzenia.

—tłumaczyła Małgorzata Urbańska

Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Bank Pekao S.A. uruchomił nową usługę doradztwa inwestycyjnego
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
Cyberprzestępczy biznes coraz bardziej profesjonalny. Jak ochronić firmę
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Materiał Promocyjny
Pogodny dzień. Wiatr we włosach. Dookoła woda po horyzont