– Liczba zgłoszeń narasta. Najwięcej zatruć jest w województwie łódzkim, poza tym w śląskim, warmińsko-mazurskim i wielkopolskim – mówi dr Piotr Burda, szef Ośrodka Kontroli Zatruć Warszawa, do którego np. szpitale muszą zgłaszać każdy taki przypadek.
Oto kilka najnowszych przykładów. W Braniewie koło ogródków działkowych znaleziono leżącego na ziemi chłopaka. Policjanci sądzili, że był pijany, okazało się, że użył dopalacza. W Olsztynie 17-latek po takim środku zaczął się dusić. Podejrzewa się, że dopalacze przyczyniły się do śmierci dwóch mężczyzn znalezionych ostatnio na parkingu pod Drawskiem Pomorskim.
Po takie substancje sięgają bowiem coraz częściej nie tylko lekkomyślne nastolatki, ale i starsze osoby. – Wśród 20–30-latków wskaźniki zatruć są wysokie. Grupy najbardziej zagrożone to obecnie licealiści i studenci – mówi dr Burda i ostrzega, że nigdy nie wiadomo, co zawierają dopalacze. – Na przykład „talizman szczęścia" kupiony na Śląsku może zawierać inne związki chemiczne niż ten oferowany na Pomorzu – tłumaczy.
Dopalacze można kupić w sieci i w tzw. sklepach kolekcjonerskich. – Są tańsze niż np. amfetamina, a młodzi uważają, że też dają kopa – mówi policjant ze Śląska.
Z dopalaczami trudno walczyć, bo zanim dany związek zostanie przebadany i trafi na listę zakazanych, pojawia się kolejny, o innym składzie. GIS i policja wciąż urządzają naloty na sklepy, ale w miejsce zamkniętych powstają nowe.
Od 1 lipca obowiązują zmienione przepisy, które pozwalają służbom sanitarnym i policji przeprowadzić w sklepach z dopalaczami niezapowiedziane kontrole. Jednak zdaniem ekspertów jedynym sposobem walki z groźnym zjawiskiem jest edukowanie młodych ludzi: ostrzeganie i uświadamianie im zagrożeń.