To nie znaczy, że LOT wyleciał na prostą. Wprawdzie przed inauguracyjnym rejsem z Warszawy wiadomo było, że samoloty na pierwszy, najtrudniejszy kwartał 2016 są wypełnione w ponad 70 procentach. Wynik przyzwoity, ale daleki od ideału.
Po reklamie, jaką zrobili polskiemu przewoźnikowi japońscy dziennikarze, którzy dopiero za kilka tygodni przylecą do Warszawy, gwałtownie wzrósł popyt na bezpośrednie rejsy. W dreamlinerze, który przyleciał z Tokio do Warszawy w ostatnią sobotę wolnych było tylko 16 z 252 miejsc.
- Kiedy pokazaliśmy czym i jak latamy do Tokio, rezerwacje wystrzeliły. Teraz I kwartał pokazuje, że ten kierunek wyjątkowo szybko zaczął zarabiać - powiedział „Rzeczpospolitej" p. o. prezesa LOTu, Marcin Celejewski.
Przyznał, że po stracie za 2015 (informacje podał w Sejmie wiceminister skarbu, Filip Grzegorzewski - ok 25 mln straty operacyjnej i minus 250 mln netto) najtrudniejsze teraz będą lata 2017-2018. - Musimy zainwestować w nową flotę i nowe kierunki - mówi Celejewski. - Straty w restrukturyzującej się linii nie są niczym nadzwyczajnym. Austrian Airlines na minusie była przez 8 lat, a większość z tego czasu miała już silnego właściciela- Lufthansę - przypomina Kurt Hofmann, austriacki analityk rynku lotniczego.
Arnold Richter, z niemieckiej agencji turystycznej Ferneisen z Duesseldorfu uważa, że LOT zrobił ogromny postęp. Poleciał do Tokio w klasie ekonomicznej premium, za bilet zapłacił 1,1 tys. euro. - Serwis na pokładzie, atmosfera i komfort podróży są lepsze, niż w Lufthansie - uważa Richter. Poleciał do Tokio, bo chciał wiedzieć co oferuje swoim klientom.