W środę 3 grudnia Edyta Ciroch oczekiwała na matkę na lotnisku w Newark. Zaniepokoiła się, kiedy usłyszała, że pasażerowie, którzy przylecieli z Polski, mówią między sobą o ostrym traktowaniu przez obsługę lotniska i o tym, że ktoś został aresztowany. Po trzech godzinach ktoś anonimowy poinformował ją, że zatrzymano jej matkę i że zostanie ona deportowana do kraju.
[srodtytul]W ciemnej celi bez leków i jedzenia[/srodtytul]
Pani Edyta czekała na lotnisku do północy, próbując bezskutecznie dowiedzieć się, co się wydarzyło. Dopiero następnego dnia okazało się, że matka przebywa w areszcie w Elizabeth w New Jersey. Ktoś pozwolił jej skorzystać z karty telefonicznej i zadzwoniła do córki. Na lotnisku, gdzie założono jej kajdanki na ręce i nogi, pozostała do trzeciej nad ranem. Potem przewieziono ją do aresztu. Po trzech godzinach, które spędziła w ciemnej celi, wyprowadzono ją na ogólną salę i zaoferowano coś do jedzenia. Pozostała tam do piątku wieczorem. Wtedy wsadzono ją do samolotu lecącego do Warszawy.
– Potraktowano moją matkę jak kryminalistkę. Zabrano jej ubranie, bieliznę, nawet majtki. Ma 62 lata. Jest chora na cukrzycę i nadciśnienie. Płakała i krzyczała, żeby wezwać lekarza. Dopiero po jakimś czasie zgodzono się na odszukanie w bagażu osobistym jej lekarstwa – mówi w rozmowie z „Rz” zdenerwowana pani Edyta. – Do tej pory to przeżywam. Nie podaruję im tego. Będę interweniować w konsulacie i Ministerstwie Spraw Zagranicznych.
Przyznaje, że jej matka w związku z chorobą i śmiercią ojca mieszkającego w USA przedłużyła nielegalnie pobyt, kiedy była tu w ubiegłym roku. Teraz chciała przyjechać, żeby zabrać urnę z jego prochami.