Mimo trapiącego USA kryzysu gospodarczego Barack Obama mianował gigantyczną armię superurzędników, nazywanych przez Amerykanów carami. Mają oni już cara od cyberterroryzmu i od ochrony granicy, cara od Iranu i od Bliskiego Wschodu. Cara odpowiedzialnego za zamknięcie obozu w Guantanamo i od pokoju w Darfurze. Do tego dochodzi car, który ma rozruszać amerykańską gospodarkę i ten od ochrony klimatu, car od ochrony zdrowia, edukacji, technologii, ekonomii czy broni masowego rażenia. – Obama ma już więcej carów niż dynastia Romanowów, która rządziła Rosją przez trzy stulecia – tak według Reutersa uwielbia mówić republikański senator John McCain.
[srodtytul]Car to brzmi dumnie[/srodtytul]
Amerykański prezydent przekonuje, że potrzebuje carów, by poradzić sobie z najtrudniejszymi problemami, jak choćby z reformą systemu opieki zdrowotnej. I bez skrupułów korzysta z faktu, żeby mianować superurzędników, nie potrzeba nawet zgody Kongresu. W ciągu sześciu miesięcy powołał ich 34. Kolejne nominacje wywołują coraz większe niezadowolenie zarówno polityków, jak i ekspertów. Niektórzy – jak republikanin Eric Cantor – próbują wykorzystać skojarzenia tytułu „car” z rosyjskimi władcami, przekonując, że polityka gospodarcza prowadzona przez Baracka Obamę niewiele różni się od tej, którą prowadził były prezydent Rosji Władimir Putin.
Larry J. Sabato, autor książki „Rok Obamy”, przekonuje jednak, że tytuł ten jest używany po to, by rządowa funkcja brzmiała bardziej atrakcyjnie. – Jeśli chcesz ściągnąć kogoś z sektora prywatnego, ale nie można mu zaoferować kilku milionów dolarów wynagrodzenia, można wtedy powiedzieć: ale będziesz carem – przekonuje politolog z Uniwersytetu w Wirginii, cytowany przez CNN.
[srodtytul]Dwór bez pieniędzy?[/srodtytul]