Wszystko z powodu błyskawicznej reakcji kandydata Republikanów na wydarzenia w Afryce. Tuż po informacjach, że ambasador Chris Stevens zginął w ataku na konsulat w Bengazi, Mitt Romney powiedział, że „prezydent Obama sympatyzował z tymi, którzy nas dziś atakują w Bengazi".
Romneyowi chodziło o to, że Obama otwarcie i publicznie poparł arabską wiosnę ludów w zeszłym i tym roku, jednak popełnił poważny błąd. Błąd, który może go kosztować nawet wybory.
Po pierwsze – nie tylko Obama wsparł arabską wiosnę ludów. Zrobiła to również większość Republikanów. Były kandydat Republikanów na prezydenta John McCain publicznie apelował do Obamy o udzielenie pomocy militarnej libijskim rebeliantom, wielu Republikanów domagało się wręcz inwazji na Libię Muammara Kaddafiego.
Po drugie – większość wyborców doskonale rozumie, że Obama nie sympatyzuje z tymi, którzy mordują amerykańskich ambasadorów. Słowa Romneya, wypowiedziane dokładnie w 11. rocznicę ataków na Nowy Jork i Waszyngton, spotkały się z powszechnym potępieniem.
Romneya krytykują nie tylko, co oczywiste, zwolennicy Obamy, lecz także sami Republikanie. Republikanin obrywa od mediów – redakcja „Washington Post" w dzisiejszym edytorialu napisała, że „Romney powinien się wstydzić swej wypowiedzi". Jednym z mocniejszych głosów jest dzisiejsza wypowiedź Toma Ridge'a, byłego sekretarza bezpieczeństwa krajowego w administracji George'a Busha. Ridge powiedział, że „nie wierzy, by prezydent sympatyzował z ludźmi, którzy chcą nas atakować". Po polsku ta wypowiedź nie brzmi tak dosadnie, jak w oryginale i należałoby ją przetłumaczyć w taki sposób, że Ridge wie, że prezydent nie sympatyzuje z mordercami Amerykanów.