Oprócz Aleksandra Łukaszenki na poligonie Matybułak nie pojawił się w piątek jeszcze inny przywódca kraju Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB), prezydent Uzbekistanu. Isłam Karimow nie podpisał zainicjowanego przez Moskwę porozumienia o Siłach Szybkiego Reagowania, bo jego koledzy zignorowali zastrzeżenia Uzbekistanu do zadań oraz stałej dyslokacji oddziałów tych sił.
Białoruski prezydent był już zaś nieobecny na szczycie ODKB (określanego mianem „anty-NATO”) w czerwcu. Wtedy obraził się na Kreml za ograniczenie dostępu białoruskich produktów mlecznych na rosyjski rynek. Jednak gdy emocje nieco opadły i Łukaszenko spotkał się z prezydentem Rosji Dmitrijem Miedwiediewem na manewrach rosyjsko-białoruskich „Zachód-2009”, podpisanie przez Mińsk porozumienia wydawało się już tylko kwestią czasu.
Sam białoruski przywódca obiecywał wówczas, że zrobi to niezwłocznie. Do Kazachstanu zdecydował się wysłać białoruską jednostkę bojową i wszyscy myśleli, że sam też pojedzie na manewry, w których bierze udział ponad 7 tysięcy żołnierzy, 120 czołgów, ponad 200 pojazdów opancerzonych oraz 40 samolotów i śmigłowców z sześciu krajów. Miał uczestniczyć w nich obok przywódców Rosji, Armenii, Kazachstanu, Tadżykistanu i Kirgizji. Zamiast niego pojawił się jednak minister obrony Białorusi Leonid Malcew.
Zdaniem białoruskich obserwatorów nieobecność prezydenta to gest pokazujący dystansowanie się od interesów Rosji. Moskwie z kolei zależy na demonstrowaniu Zachodowi zdolności zjednywania sojuszników z przestrzeni poradzieckiej. Białoruski politolog Aleksander Kłaskouski w rozmowie z „Rz” nazwał zlekceważenie przez Łukaszenkę manewrów w Kazachstanie „podłożeniem bomby zegarowej” pod ODKB, której obecnie przewodniczy Białoruś.
– Oznacza to, że Łukaszenko nie otrzymał od Moskwy odpowiedzi na pytanie: „Za co będą ginęli moi chłopcy?” – podkreśla ekspert, przypominając, że Rosja niedawno odmówiła udzielenia Białorusi 500 milionów dolarów kredytu.