I ludzie pracy (a takich w Chinach jest bardzo dużo), i ludzie podróży (to my!) zasługują czasem na odrobinę wywczasu.
Chińscy ludzie pracy chętnie odpoczywają nad morzem. Najchętniej nad Żółtym Morzem. Zbudowali więc swoje Golden Coast. Dla swoich bogaczy. Miedzy portami morskim i rybackim wybrali kilka kilometrów całkiem piaszczystej plaży i obudowali całość według wzorów, które widzieli... No właśnie nie wiem gdzie widzieli, albo jak patrzyli, ponieważ chińskie Golden Coast, ani złote nie jest, ani odpoczynku wcale nie ułatwia.
Hoteli i ośrodków wypoczynkowych postawili dużo. Przed każdym stoi policjant. Lepsze (pewnie resortowe) domy wczasowe mają swój zamknięty kawałek plaży. To dłuższe spacery wzdłuż brzegu uniemożliwia. Spaceruje się więc promenadą. Na promenadzie sprzedaje się mniej więcej to samo badziewie wakacyjne co w Jastarni i w Ustce. Może z jednym wyjątkiem. Na promenadzie w Baidahe można kupić lub wypożyczyć nadmuchane dętki samochodowe. Jako że rzecz dzieje się w najludniejszym kraju świata, dętek jest dużo. Są do chińskiego wypoczynku nadmorskiego niezbędne, ponieważ Chińczyk na ogół nie umie pływać. Na szerokiej płyciźnie Morza Żółtego kłębi się więc tłum kobiet, mężczyzn i dzieci ubranych w samochodowe dętki. Stoją w wodzie sięgającej pasa i wyglądają na szczęśliwych. Woda jest mętna i na upartego skłonny jestem się zgodzić, że żółta. Choć może ten kolor ma coś wspólnego z tym tłumem stojących w wodzie kuracjuszy?
Jak już wychodzą z wody, zajmują się głównie biesiadowaniem i śmieceniem. Jedzą dużo, śmiecą jeszcze więcej.
Turysta zagraniczny jest w Baidahe mile widziany. Wyciągnąłem taki wniosek po ilości napisów po rosyjsku na większości knajp i sklepów, a nawet na drogowskazach w promieniu kilkunastu kilometrów. Ale nie widziałem ani jednego Rosjanina. Może odstraszyły ich te dętki?