Czasy jakby przedpotopowe: rząd Buzka wchodził w fazę stuporu wessany przez dziurę Bauca; Ameryka jeszcze nie miała pojęcia, że to ostatnie momenty złudnego ciepełka po rzekomym końcu historii i zaraz zacznie się dla niej wojna, którą dopiero dziś próbuje jakoś z twarzą zakończyć.
Polszczyzna ma problem z nazwaniem tego arcyciekawego okresu (lata „dwutysięczne-zerowe?" – a to dopiero dziwoląg). Ale my możemy mówić o dekadzie Krauzego. Latach dowcipu i groteski pulsującej co dzień na drugiej stronie gazety i gorzkich alegorii kontrapunktujących artykuły „Plusa Minusa". Nie wygląda na to, by świat zamierzał stać się przyzwoitszy, a ludzie bardziej spolegliwi – potrzeba więc nam Andrzeja Krauzego na kolejny okres, lata „naste" XXI wieku.