W tej ruletce los jest chyba ciut łaskawszy dla bolszewickich patronów ulic — więcej razy obroniła się czerwona ich mać, gdyż komuna broni swych gierojów równie silnie co hipostazy zwanej socjalizmem z ludzką twarzą. Ciekawą batalię stoczyli ze sobą przeciwnicy i zwolennicy warszawskiej ulicy Juliusza Fuczika. Pierwsi chcieli usunąć czeskiego komunistę, agenta NKWD, z tablic i dokumentów, proponowali tedy zamianę na: ulica Sopocka. Drudzy bronili starej nazwy, wiedząc, z?e jest cuchnąca, lecz martwili się właśnie koniecznością przerabiania wszelakich dokumentów. Kilkuletnia szarpanina zakończyła się kompromisem: starą nazwę zostawiono, bo wyniuchano, że Fuczik miał krewnego grajka o tym samym nazwisku tudzież imieniu, więc ulica Juliusza Fuczika komucha stała się ulicą Juliusza Fuczika kompozytora. Ten wprost encyklopedycznie „zgniły kompromis" jest hańbą — jest traktowaniem patriotów jako idiotów. Nikt na świecie bowiem (a Fuczika zna cały świat) nie kojarzy „tego" Juliusza Fuczika z muzyką! Zrobiono dokładnie to, co Jan Sztaudynger ujął przed laty fraszką „Polskie porządki":

„Tak uradziła babka z babką:

Gówno najlepiej przykryć czapką".

Czytaj w tygodniku "Uważam Rze" oraz na uwazamrze.pl