Afera w wałbrzyskiej PO. Czy pieniądze trafiały do Chlebowskiego?

Doniesienie do prokuratury o haraczach, jakie wymuszali w Wałbrzychu działacze PO od członków swojej partii, złożył Ireneusz Zarzecki, były prezes Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunalnego

Publikacja: 04.08.2011 11:36

Afera w wałbrzyskiej PO. Czy pieniądze trafiały do Chlebowskiego?

Foto: W Sieci Opinii

Zaczęło się w 2005 roku tuż przed wyborami. Kilka miesięcy wcześniej wstąpiłem do PO i zacząłem jeździć na zebrania. Dwa lub trzy razy w roku odbywały się sponsorowane szkolenia w Międzygórzu lub w pensjonatach w Walimiu. W niektórych uczestniczyli parlamentarzyści (m.in. Zbigniew Chlebowski, Roman Ludwiczuk, Izabela Mrzygłocka), lokalni politycy, w tym prezydent Piotr Kruczkowski, szefowie miejskich spółek. Na tych spotkaniach poza sprawami kampanijnymi, partyjnymi sugerowano nam, by płacić. Mówiono ogólnie o pożyczkach na działania wyborcze. Przeważnie kilka dni po tych wyjazdach odbywały się spotkania indywidualne, w cztery oczy. Rozmowę taką przeprowadzał prezydent, jego ludzie, czasami parlamentarzyści. W ich trakcie padały określone sumy, prośby o pożyczkę. Zapewniano mnie: słuchaj stary, potrzebujemy kasę i oddamy.



Zarzecki zdradza również kwoty i mechanizm przekazywania środków ważnym działaczom PO


To były pieniądze z MPK, którego byłem dyrektorem. Przekazywałem je w transzach po około 20-30 tysięcy złotych. Dla Mrzygłockiej w sumie jakieś 50-70 tys. w kilku transzach, dla Ludwiczuka około 40-50 tys. zł. Najwięcej zagarniał Piotr Kruczkowski, który jasno mówił, że jak jego nie będzie w ratuszu, to i nas pozamiatają. Jemu lub jego ludziom przekazałem w sumie ok. 300 tys. zł. (...) Odbierał je prezydent, jego ludzie. Brali bez żadnych potwierdzeń, pokwitowań

- mówi i dodaje, że za przekazywanie środków posłom PO odpowiadał ktoś inny. -

Powiedziano mi, że jestem za krótki na taki kontakt. Usłyszałem, by dać pieniądze Mrzygłockiej w trakcie imprezy w restauracji Legenda w Szczawnie-Zdroju, a ona da je Chlebowskiemu, który też był na tym przyjęciu.

Wałbrzyska PO zbierała również składki od członków partii.

Miesięczne składki z pensji wynosiły ok. 500 zł. Jak ktoś nie dał jednego miesiąca, to kolejnego musiał oddać ten dług. Podobny mechanizm stosował senator Ludwiczuk, który pobierał od radnych i funkcyjnych po 400 zł miesięcznie. Te pieniądze zbierał starosta - mówi Zarzecki. - Nie wiem gdzie te pieniądze trafiały. Jak sadzę, wydawano je na kampanię samorządową lub parlamentarną. Ale nikt ich nie księgował. W ten sposób na wybory wydawano dużo więcej, niż później wykazywano. Miałem niemal pewność, że nie tylko ja płacę. Jak spotykała się nasza grupa, to nie wszystko mówiono wprost, ale każdy wiedział, o co chodzi. I też pewnie płacili.

Jak do tej pory żaden z prominetnych polityków Platformy nie skomentował kolejnej afery w Wałbrzychu. Czy taktyka przeczekania  jest najwłaściwsza? A co na to minister Julia Pitera?

Publicystyka
Roman Kuźniar: 100 dni Donalda Trumpa – imperializm bez misji
Publicystyka
Weekend straconych szans – PiS przejmuje inicjatywę w kampanii prezydenckiej?
felietony
Marek A. Cichocki: Upadek Klausa Schwaba z Davos odkrywa prawdę o zachodnim liberalizmie
Publicystyka
Koniec kampanii wyborczej na kółkach? Dlaczego autobusy stoją w tym roku w garażach
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
analizy
Jędrzej Bielecki: Radosław Sikorski nie ma już złudzeń w sprawie Donalda Trumpa
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne