Kto nie ma silnych nerwów, lepiej niech nie zagląda do najnowszej prognozy wpływów i wydatków Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS). Opublikowany właśnie dokument dobitnie przedstawia obraz naszej emerytalnej katastrofy. W latach 2015–2019 w FUS (to fundusz celowy administrowany przez ZUS, odpowiada głównie za wypłatę emerytur, rent i zasiłków chorobowych) zabraknie ponad 350 mld zł! I to w dość optymistycznym wariancie, w którym nasza gospodarka nie przeżyje wstrząsów. Zakład Ubezpieczeń Społecznych zakłada na przykład, że nasz PKB będzie rósł od 2015 r. roku o 4 proc. rocznie. Największe manko z całej kwoty niedoboru generują emerytury. Odpowiadają za 300 mld zł.
Do tej pory nie było tak pesymistycznej prognozy. Dla porównania: sporządzona w lipcu ubiegłego roku na lata 2014–2018 mówiła o ogólnej dziurze w wysokości 302 mld zł, a w emeryturach o 255 mld zł.
Skąd tak katastrofalna sytuacja? Głównie z powodu życia ponad stan. Wydajemy na świadczenia emerytalne zdecydowanie więcej, niż możemy. Przywileje, odstępstwa, specjalne świadczenia dla różnych grup zawodowych, niski wiek odchodzenia z rynku pracy, dwukrotne wydłużanie przywilejów emerytalnych, hojna waloryzacja – wszystko to doprowadziło nasz system już nie do zadyszki, ale stanu śmierci klinicznej.
Rząd chce nam jednak wmówić – we wtorek przyjmował w tej sprawie specjalny raport – że za wszystkie grzechy systemu odpowiadają Otwarte Fundusze Emerytalne. Nawet jeśli zakładać za liderami „skoku na OFE” – Jackiem Rostowskim, ministrem finansów, i Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, ministrem pracy – że finansowanie II filaru musi odbywać się za pożyczane pieniądze, to po pierwsze, gromadzą się tam realne oszczędności, a po drugie, to zaledwie ułamek manka. W tym roku do OFE trafi 11 mld zł, a ZUS – jak mówi nam Mirosława Boryczka, wiceprezes zakładu – otrzyma z budżetu blisko 50 mld zł, wykorzystując w całości przewidzianą w budżecie pożyczkę z kasy państwa w kwocie 12 mld zł. Co więcej, na koniec tego roku będzie już winny budżetowi ponad 30 mld zł. To obraz trwałej niewydolności.
Likwidacja czy nacjonalizacja OFE nie rozwiąże naszych problemów. Pędzimy w stronę stojącej ściany i kuglowanie z II filarem może jedynie opóźniać zderzenie. Katastrofa jest tym bardziej pewna, że oprócz marnych polityków patrzących wyłącznie „na tu i teraz” mamy dramatyczną sytuację demograficzną. Możemy się jeszcze jakiś czas oszukiwać i udawać, że jakoś to będzie. Możemy też kupować czas i poparcie. Złowrogo w kontekście zaprezentowanych przez ZUS liczb brzmią słowa premiera, który na weekendowej konwencji wyborczej PO mówił, że „emerytury górnicze dla tych, którzy pracowali pod ziemią, na dole, będą zachowane, cokolwiek różne mądrale będą mi w Warszawie mówili”. PO nas choćby potop.