Od kilku tygodni przez media przetacza się wielka debata na temat klauzuli sumienia. Na głowę prof. Bogdana Chazana, który odmówił abortowania ciężko chorego dziecka i nie wskazał lekarza ani szpitala, który mógłby taki zabieg przeprowadzić, z lewa i prawa spadają razy. Prowadzony przez niego szpital kontrolowali już rzecznik praw pacjenta, NFZ, trwa kontrola stołecznego ratusza. Podobno są uchybienia. Szpital dostał 70 tys. zł kary za złamanie kontraktu.
Dziecko się urodziło. Od kilku dni leży w inkubatorze i powoli umiera. Czy można było postąpić inaczej? Oczywiście, że tak. Można było uśmiercić dziecko w łonie matki. Tak twierdzi część lekarzy, publicystów, polityków, którzy głośno krzyczą o prawach kobiet. Dziś dziecko nie leżałoby w inkubatorze i nie czekało na śmierć.
Podnosi się argument, że nie musiałoby cierpieć. Cierpienie ominęłoby też rodziców, którzy będą musieli zmierzyć się z jego rychłą śmiercią, a także pogrzebem. Gdyby profesor Chazan zgodził się na aborcję, tych problemów można by uniknąć. Niepełnosprawne nienarodzone dziecko to tylko „ciężko uszkodzony płód" – to nie człowiek. Nie cierpi. Nie cierpi też matka, która taki płód zabija. Abortowany płód traktuje się jak odpad medyczny. Nie ma potem problemów z pogrzebem. Była ciąża, nie ma ciąży.
W całej tej sprawie przenikają się wzajemnie dwa wykluczające się spojrzenia na dziecko: podmiotowe i przedmiotowe. Dla prof. Chazana dziecko od początku było podmiotem – człowiekiem mającym mimo upośledzenia prawo do życia od momentu poczęcia, którego na żadnym z etapów rozwoju nie wolno zabijać.
Dla jego krytyków – i wygląda na to, że także dla rodziców owego dziecka – było ono tylko upragnionym, ale jednak przedmiotem. Choć spór trwa kilka tygodni, nie przebija się fakt, że dla matki była to piąta ciąża w wyniku zapłodnienia in vitro. Cztery wcześniejsze poroniła.