Informację tę opublikowano 1 kwietnia jako primaaprilisowy dowcip. Wkrótce może się okazać, że żarty się skończą i faktycznie w Polsce zacznie obowiązywać zakaz korzystania z komórki podczas przechodzenia przez ulicę. Taką propozycję przedstawił resort spraw wewnętrznych. W założeniu przepis miałby się przyczynić do poprawy bezpieczeństwa pieszych. Problem w tym, że jak wynika z danych policji, w zdecydowanej większości winę za wypadki z ich udziałem ponoszą kierowcy. W 2016 r. na przejściach doszło do 8255 przypadków najechania na pieszego. Tylko w 2449 wypadkach wina leżała po stronie przechodzącego przez jezdnię. Ilu w tym czasie korzystało z telefonu? Nie wiadomo. Nikt nie prowadzi takich statystyk.
Polskie prawo surowo podchodzi do pieszych. Jest bodaj najbardziej restrykcyjne w całej Europie. W wielu krajach (np. w Szwecji, Wielkiej Brytanii, Norwegii, we Włoszech) można przejść przez jezdnię na własną odpowiedzialność wszędzie (z wyjątkiem autostrad) – również na czerwonym świetle. W Polsce pieszy dostanie za to mandat – nawet wtedy, gdy pokona przejście na czerwonym w środku nocy, kiedy ruchu właściwie nie ma. Na dodatek zapłaci więcej niż za przejście poza pasami. Podczas gdy niemal cały świat traktuje dorosłych pieszych jako osoby rozsądne, w naszym kraju są oni w istocie traktowani jako intruzi, którzy utrudniają ruch drogowy.
Głupotą jest pisanie esemesów podczas przechodzenia przez ulicę. Ale żaden zakaz tego nie zmieni. Głupi zostanie głupim. Mądry schowa telefon do kieszeni. Odpowiedzialny ustawodawca, zamiast karać głupich, powinien się zająć ich edukacją, a nie szukać sposobów na to, jak pod pretekstem dbania o bezpieczeństwo oskubać ich z kilku złotych.