Między innymi tego, że nie ma granic obłudy ideologów i praktyków nienawiści do tej gorszej części Polaków, która ich zdaniem musi zostać całkowicie pozbawiona głosu, a najlepiej przestać istnieć, aby jedynie słuszny rząd mógł wreszcie zacząć naprawiać kraj.
Morderstwo z nienawiści budzi w nich daleko mniej sprzeciwu niż perspektywa, że mogliby na nim politycznie zyskać znienawidzeni pisowcy. Jak tuwimowscy "straszni mieszczanie", widzący wszystko osobno, nigdy nie mają sobie nic do zarzucenia i są organicznie niezdolni zauważyć, że szeroko pojęta władza (także ta czwarta), której jedynym programem, uzasadnieniem i działaniem jest "antypisizm", coraz mniej różni się od tej znanej z historii, której racją i ideologią był antysemityzm.
Tragedia uczy nas też, że ze spirali obłędu nie ma wyjścia, bo w tej jedynej sprawie Tusk i Kaczyński są ze sobą całkowicie zgodni. Wojna, która jednemu daje panowanie w państwie i nadzieję jego utrzymania, drugiemu daje wyłączność na opozycję i nadzieję, ożywioną przykładem węgierskim, na zdobycie władzy całkowitej.
Tu jest odpowiedź na zdziwienie komentatorów, dlaczego lider PiS odgrywa tak ochoczo tę rolę, którą dlań piszą autorzy rządowej "narracji" – rolę, mówiąc Orwellem, Emanuela Goldsteina III RP.
Gdy zaś dwie największe polityczne siły zgodnie dążą do wojny totalnej, obie mając całkowitą pewność zwycięstwa, nie ma znaczenia, kto gra wściekłego mściciela, a kto obłudnie udaje, że wcale wojny nie chce, ale musi. Na wojnie pierwszą ofiarą pada prawda, przestają się liczyć zdarzenia i fakty. Liczy się już tylko to, komu one mogą posłużyć. Jeśli wrogowi, to wiadomo – tym gorzej dla faktów.