Minęły już blisko dwie doby od genialnego strzału z przewrotki, zaprezentowanego przez premiera Donalda Tuska podczas meczu z SLD, po którym to strzale piłka trafiła w głowę rezerwowego Arłukowicza i wturlała się do bramki lewicy obok kompletnie zaskoczonego bramkarza Napieralskiego. Na trybunach zawrzało, kibice Platformy wpadli w euforię, a dziennikarze sportowi wymyślają coraz to nowe sposoby, byle tylko uciec przed koniecznością stwierdzenia tego, co widzieli wszyscy. Że Arłukowicz został kupiony, bo pranie kolegom getrów przestało mu wystarczać.

Tak mogłaby wyglądać relacja z meczu, w którym kapitan Platformy United strzelił gola nieśmiałym chłopcom z Dynama Sojusz. Problem w tym, że żarty się kończą, gdy sobie człowiek uświadomi, że cyrk, który ogląda, dla części Polaków stanowi żywy dowód geniuszu premiera. Nie chcę używać słowa „leming”, więc zamienię je na „lemur”. I zapytam: czy taki lemur, jeden z drugim, naprawdę nie dostrzega stuprocentowej fikcji transferu Arłukowicza i tego, że tak samo Tusk „naprawdę” oddaje mu we władanie problemy wykluczonych, jak Arłukowicz „naprawdę” chce się nimi zająć? Na każde trudniejsze pytanie: skąd ta wolta, co z bilingami działaczy PO zamieszanych w aferę hazardową, od kiedy prowadził negocjacje z partią rządzącą, czy będzie wyborczą „jedynką” w Szczecinie – Arłukowicz odpowiada: „Nie chcę mówić, chcę robić” i pędzi sejmowym korytarzem. Byle dalej od mikrofonów, które – jak mawiają radiowcy – wychwycą każdy fałsz. Czy tego też lemury nie widzą?

Zatem mam pytanie, bo może rzeczywiście to ja mam klapki na oczach. Co to znaczy, że Arłukowicz zajmie się wykluczonymi? Kim konkretnie - Mirem i Zbychem? Czy oni chcą takiego opiekuna? A może chodzi o te sześć milionów Polaków, które według badań społecznych żyją dziś na skraju ubóstwa? Czy to nie są ludzie wykluczeni? Tak samo jak ich dzieci, które nie mają podręczników, ale macha im się przed oczami laptopem? Albo dziadkowie bez szansy na choćby tygodniowe wakacje po latach przeharowanych w PRL i III RP? A może chodzi o wykluczonych inaczej? O tych chorych, którzy nie doczekają reformy służby zdrowia? Czy nimi także ma się zająć Arłukowicz? Tyle problemów na barkach jednego człowieka?

Nie mam złudzeń. Owszem, będzie kilka spektakularnych sukcesów. Pani Jadzia z Falenicy odzyska prawa do działki leśnej, pani Bożena, matka ośmiorga, dostanie 200 złotych na śpioszki dla dzieci, choć najmłodsze będzie miało 8 lat, a w przychodni weterynaryjnej pod Suwałkami pan doktor otworzy gabinet godzinę wcześniej niż zazwyczaj. Wszystko w obecności kamer i przyjaciół ze stacji telewizyjnych, bo nawet, jeśli premier nie da rady uświetnić osobiście, już Arłukowicz zadba, by był obecny duchem. Byle do wyborów. No, chyba że szefowi rządu chodzi o jeszcze innych wykluczonych. Tych, który wyklucza sam Arłukowicz, mówiąc, że jego najważniejszym zadaniem jest sprawić, aby Jarosław Kaczyński nie wrócił do władzy. Jeśli nowy minister - nie tylko bez teki - będzie tu tak samo skuteczny, jak w wyciąganiu platformerskich bilingów, pisowski elektorat może spać spokojnie. ?