Żeby dożyć takiego absurdu, musieliśmy poczekać, aż Cezary Grabarczyk zostanie ministrem: nigdy wcześniej Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad nie wyręczała głównego wykonawcy kontraktu w jego obowiązkach. Jak pisze "DGP":
Wczoraj urzędnicy GDDKiA zaczęli ręcznie zarządzać budową zagrożonych odcinków trasy A2. Problemem z autostradą, która w maju 2012 r. ma połączyć Warszawę z Berlinem, zajął się wczoraj premier Donald Tusk. Spotkał się z ministrem infrastruktury Cezarym Grabarczykiem i kierownictwem Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Z naszych informacji wynika, że nie przebierał w słowach.
Przebiera nogami, więc nie przebierał w słowach - pomyśleliśmy. Przypomnijmy, że chodzi o zaledwie pięćdziesięciokilometrowy odcinek między Warszawą a Łodzią, który budowała chińska firma Covec. Dziś Chińczycy zapowiedzieli, że wycofują się z dalszych prac, czyli drogi na razie nie będzie. Co ciekawe, w przetargu żądali 1,3 mld zł. To połowa zakładanego kosztu budowy.
Wychodzi - jak twierdzą eksperci - ok. 26 mln zł za 1 km autostrady. To bardzo tanio. Mówiono nawet o tym, że Covec dopłaca do interesu, żeby wejśc na polski rynek. Za takie pieniądze nie buduje nikt na świecie.
I jak sie okazuje - nie zbuduje. Nawet jeśli Donald Tusk i Cezary Grabarczyk osobiście chwycą za łopaty. Zresztą trudno powiedzieć, czy potrafią łopatą machać.