— Tyle dróg budują, tylko, kurwa, nie ma dokąd iść!

Dzisiaj jest na odwrót: dróg nie budują (choć ciągle obiecują budować), a nawet nie reperują, lecz iść można wszędzie, panuje wolność, prawie słyszy się burknięcie rządu: — Nie budujemy żadnych tras, ale możesz sobie iść w cholerę, gdzie chcesz! Czemu tedy ta postpeerelowska wolność wy  daje się coraz większemu odłamowi społeczeństwa jej zaprzeczeniem, swoistym totalizmem? Miękkim, bo miękkim (nie rozstrzeliwują, nie torturują, nie zsyłają), lecz jednak ludzie mają prawo czuć pewien niepokój, gdyż każdy zbrodniczy totalitaryzm zaczynał się od wersji „soft", stosując łagodne środki nadperswazji i quasi–przymusu. Jakobini Robespierre i Marat (specjalista od PR), nim zasadzili las wydajnych gilotyn, agitowali jedynie propagandą medialną (gazeta „Przyjaciel Ludu", antycypująca naszą „Trybunę Ludu"). Bolszewicy, nim uruchomili dziurawienie potylic i „Archi­pelag­ Gu­łag", tłumaczyli swoją doktrynę zamordyzmu grzecznie; leninowski „ludowy­komisarz ­oświaty", Anatolij Łunaczarski, pisał: „Ci, ­którzy ­są­ przeciwko nam, ­też­ są­ z ­nami,­tylko ­tego ­jeszcze ­nie wiedzą, ­ale­ my ­im ­to ­uświadomimy". Uświadamianie (ołowiem, knutem, drutem kolczastym i głodem represyjnym) przyniosło efekty tak trwałe, z?e rosyjskie społeczeństwo do dzisiaj czci sukinsyna Lenina i skurwysyna Stalina jako dobroczyńców. O paraidentyfikacji i kulcie tego rozmiaru marzy każdy dyktatorek praktykujący zamordyzm typu „soft".

Czytaj w tygodniku "Uważam Rze" oraz na uwazamrze.pl