Lisicki pisze:
Nie minęło wiele czasu, aż tu media obiegła wieść o śmierci samobójczej Andrzeja Leppera. I zaczęło się znowu to, co niektórzy Polacy lubią najbardziej. Najpierw nie wierzyłem. W końcu Lepper dawno już funkcji politycznej nie pełnił, szans na wejście do Sejmu nie miał. Jego tragiczna śmierć mogła tylko pobudzić do refleksji nad ludzkim losem, nad tym, jak łatwo upaść ze szczytów władzy, jak łatwo też przegapić swój moment.
(...) Ależ okazałem się naiwny. Jak dziecko we mgle. Człowieku, powiedziałem sobie następnego dnia, toś ty naprawdę myślał, że w Polsce można ot tak sobie jakby nigdy nic umrzeć? Wolne żarty. Polska demokracja potrzebuje nieustannego żeru. Nie ten trup, to inny. Byle przy jego pomocy swoje sprawy załatwić. Jako pierwszy wystąpił znany satyryk wieczornych programów, który stwierdził, że Lepper się powiesił, bo był to jego protest przeciw działalności komisji Czumy. (...) Niewiele później zapoznałem się z przemyśleniami Jacka Żakowskiego, który owemu satyrykowi basował. Publicysta „Polityki" śmiało zasugerował, że śmierć Leppera mogła być w ostateczności efektem nacisków za czasów PiS, brutalnej prowokacji CBA. Następnego dnia dowiedziałem się od drugiej strony polskiej wojny, że ci, co kiedyś atakowali Leppera, dziś niszczą Jarosława Kaczyńskiego, a tak w ogóle to samobójstwa popełnić Lepper nie mógł, bo tacy ludzie tak nie robią.
Paweł Lisicki podsumowuje:
Ale może nie ma się czemu dziwić? Politycy i publicyści, gubiąc chłód i dystans, potrafili zmienić samobójstwo Barbary Blidy w pierwszy mord polityczny IV RP, więc już nic mnie nie powinno zdumiewać. W bitewnym zgiełku, w którym dwa plemiona okładają się, ile sił wlezie, pierwszą ofiarą pada zdrowy rozsądek. Lepper – pisowski męczennik, i Lepper – pisowska ofiara – oba opisy są równie absurdalne. Tylko co z tego?