Miła panienka z biura klubowego wręczyła mi pismo, a w nim rachunek. Za każde złamanie dyscypliny partyjnej tysiąc złotych kary. 17 poprawek dawało 17 tys. zł kary za to, że chciałem być uczciwy wobec swoich wyborców.
Wyszedłem z sali, bo nie miałem przy sobie nic do pisania, a chciałem od razu złożyć pisemną rezygnację z klubu. Na korytarzu dopadł mnie Jerzy Fedorowicz i wyrwał trzymaną w ręku kartę. „Jezus Maria" – wyszeptał, gdy przeczytał – "Błagam cię, zatrzymaj się, bo będzie skandal!”. Pobiegł z tym listem do Zbigniewa Chlebowskiego, wtedy jeszcze szefa klubu. Po chwili powiedział, że nie ma sprawy, tylko mam o tym nikomu nie mówić - opowiada Kutz. - Nie zapłaciłem, ale pozostali nowicjusze wybulili, bo nie mieli takiej pozycji jak ja.
Wybitna jednostka marnowała się w klubie PO, więc postanowiła z niego zrezygnować.
Trochę to we mnie dojrzewało. Od początku byliśmy ze Stefanem Niesiołowskim i Januszem Palikotem zagończykami telewizyjnymi. Telewizje chętnie nas zapraszały, a partia była zadowolona, bo nasza trójka potrafiła przywalić konkurencji. Ja robiłem to z własnej potrzeby i dla dobra sprawy. Nie ma we mnie bowiem zgody na podział narzucony przez PiS: na prawdziwych i nieprawdziwych Polaków. Naszych i nie naszych. Ciągle mi wypominają, że przed laty zmieniłem ostatnią literę mojego nazwiska z „c” na „tz”. Uważają, że te dwie dodane litery są jak wytatuowane pod pachą „SS” i wciąż opowiadają, że Kutz to zdrajca narodu. Wróg.