Kazimierz Kutz zapewnia, że się nim chwalono

Ulubioną formą ekshibicjonizmu polityków są opowieści o tym, jak zostali zniszczeni przez partyjne machiny. Czas na Kazimierza Kutza, uosobienie kultury, taktu i smaku

Publikacja: 29.08.2011 15:01

Kazimierz Kutz zapewnia, że się nim chwalono

Foto: W Sieci Opinii

Przyszedłem na Wiejską 14 lat temu z wyrobionym nazwiskiem, z pozycją człowieka, który coś już w życiu osiągnął, by zaczynać tam karierę. (...) Doznałem szoku. Okazało się, że nikt nie myśli podobnie, a karty na Wiejskiej rozdają wyłącznie partie. Nie miałem możliwości podjęcia jakiejkolwiek inicjatywy ustawowej. Jako senator niezależny przyjąłem więc rolę wołającego na puszczy w sprawie Górnego Śląska – skarży się Kutz.



Zapewne szok właśnie skłonił Kazimierza Kutza do „romansu” z Platformą i zamiany fotela senatora na mandat poselski.



W 2007 r. zdecydowałem się na start do Sejmu z list Platformy Obywatelskiej. Zaproponowano mi rolę lokomotywy i lojalnie dla partii zdobyłem wszystko, co na Śląsku było do zdobycia. W zamian nie otrzymałem nic. Gdy poszedłem na pierwsze zebranie posłów PO z mojego regionu, okazało się, że mówią wyłącznie o partyjnych posadach, o podziale stanowisk w komisjach sejmowych – troska o Śląsk i jego sprawy zniknęły - żali się poseł. Zdradza również, czym zajmował się w klubie PO: – W klubie byłem niezależny, nigdy na przykład nie dostałem żadnych instrukcji dotyczących występu w mediach, ale też i mnie nie pytano, co mówię dziennikarzom. Traktowano mnie jak biżuterię, której posiadaniem można się pochwalić przed konkurencją.



To jednak nie koniec rewelacji pana Kazimierza, który nie dał się pożreć patryjnej machinie i dyscyplinę klubową złamał podobno aż 17 razy. Jaka kara go za to spotkała?


Miła panienka z biura klubowego wręczyła mi pismo, a w nim rachunek. Za każde złamanie dyscypliny partyjnej tysiąc złotych kary. 17 poprawek dawało 17 tys. zł kary za to, że chciałem być uczciwy wobec swoich wyborców.

Wyszedłem z sali, bo nie miałem przy sobie nic do pisania, a chciałem od razu złożyć pisemną rezygnację z klubu. Na korytarzu dopadł mnie Jerzy Fedorowicz i wyrwał trzymaną w ręku kartę. „Jezus Maria" – wyszeptał, gdy przeczytał – "Błagam cię, zatrzymaj się, bo będzie skandal!”. Pobiegł z tym listem do Zbigniewa Chlebowskiego, wtedy jeszcze szefa klubu. Po chwili powiedział, że nie ma sprawy, tylko mam o tym nikomu nie mówić - opowiada Kutz. - Nie zapłaciłem, ale pozostali nowicjusze wybulili, bo nie mieli takiej pozycji jak ja.

Wybitna jednostka marnowała się w klubie PO, więc postanowiła z niego zrezygnować.


Trochę to we mnie dojrzewało. Od początku byliśmy ze Stefanem Niesiołowskim i Januszem Palikotem zagończykami telewizyjnymi. Telewizje chętnie nas zapraszały, a partia była zadowolona, bo nasza trójka potrafiła przywalić konkurencji. Ja robiłem to z własnej potrzeby i dla dobra sprawy. Nie ma we mnie bowiem zgody na podział narzucony przez PiS: na prawdziwych i nieprawdziwych Polaków. Naszych i nie naszych. Ciągle mi wypominają, że przed laty zmieniłem ostatnią literę mojego nazwiska  z „c” na „tz”. Uważają, że te dwie dodane litery są jak wytatuowane pod pachą „SS” i wciąż opowiadają, że Kutz to zdrajca narodu. Wróg.



Co z tym Śląskiem, przepraszamy - z Polską, po wyborach parlamentarnych 2011? Poseł Kutz wieszczy:


Po pierwsze nowy Senat będzie dawał posłom i ich partyjnym drużynom żółte kartki. Po drugie Platforma, jeśli zwycięży, a wszystko na to wskazuje, będzie musiała podjąć się zasadniczych reform społecznych, których nie przeprowadziła w pierwszej kadencji, bo najpierw miała blokującego ustawy prezydenta, a potem wojnę polsko-polską niesprzyjającą podejmowaniu trudnych decyzji. Po trzecie, najbliższa kadencja osłabi wreszcie w sensie partyjnym pozycję Kaczyńskiego. To będzie jego szósta przegrana wyborcza, on już dziś wydaje się gra głównie na przetrwanie, na to, by mieć swoją partię stanowiącą substytut wszystkiego, co jeszcze może mieć. Jeśli do tego wejdzie do Sejmu Palikot i wbije klin w to pisowsko-platformerskie zakleszczenie, to rozpoczną się zmiany. Mam nadzieję, że obecne wybory wymuszą zmianę priorytetów w pracy parlamentu i zmianę języka, dzięki czemu wybory za cztery lata będą już inne.



Mistrz twittera Radek Sikorski i specjalista od PiS - Kazimierz Marcinkiewicz powinni brać przykład z reżysera Kutza. To prawdziwy szok - zmienić fotel senatora na poselskie diety, a gdy grunt zaczyna palić się pod nogami, znów startować do Senatu. Kutz nie byłby jednak sobą, gdyby znowu nie obrażał Kaczyńskiego, mówiąc o "substytucie wszystkiego, co jeszcze może mieć". Mistrz opluwania uderza znowu w tę samą strunę, co na łamach Urbana, gdy uczestniczył w ankiecie "Jak skończy Kaczyński".

Przyszedłem na Wiejską 14 lat temu z wyrobionym nazwiskiem, z pozycją człowieka, który coś już w życiu osiągnął, by zaczynać tam karierę. (...) Doznałem szoku. Okazało się, że nikt nie myśli podobnie, a karty na Wiejskiej rozdają wyłącznie partie. Nie miałem możliwości podjęcia jakiejkolwiek inicjatywy ustawowej. Jako senator niezależny przyjąłem więc rolę wołającego na puszczy w sprawie Górnego Śląska – skarży się Kutz.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Wiadomo, kto przegra wybory prezydenckie. Nie ma się z czego cieszyć
Publicystyka
Pytania o bezpieczeństwo, na które nie odpowiedzieli Trzaskowski, Mentzen i Biejat
Publicystyka
Joanna Ćwiek-Świdecka: Brudna kampania, czyli szemrana moralność „dla dobra Polski”
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Jaka Polska po wyborach?
Publicystyka
Europa z Trumpem przeciw Putinowi