Występowaliście na największych imprezach, w zeszłym roku na finał słynnego Isle of Wight. Co wolicie: gigantyczne estrady czy kameralny show? Zobacz na Empik.rp.pl
Sergio Pizzorno: Wszystko zależy od tego, w jakim jesteśmy nastroju. Najlepiej mieć własną, dużą publiczność, która zna wszystkie piosenki. Tak jest w Wielkiej Brytanii. W Ameryce zdarzyło się nam grać w klubach. To też fajne. Ale kiedy chcesz zrobić wielki show i dotrzeć do nowych fanów, festiwal daje nieocenioną okazję. Młodzi ludzie za stosunkowo niską cenę mają szansę obejrzeć w jednym miejscu wiele gwiazd. Mogę tylko pozazdrościć, bo jako nastolatek nie miałem okazji do takich doświadczeń.
Czasami mam wrażenie, że zespoły występujące na festiwalach nie orientują się, gdzie są.
Na tym polega rock and roll: nie wiesz, gdzie jesteś! Przecież o to chodzi, żeby się oderwać, zatracić. A serio: każdego dnia gnamy z hotelu na lotnisko i tak dalej. Tempo jest szaleńcze, trudno się wyspać, wypocząć.
Gdzie jest najlepsza publiczność?