Choć poniedziałkowe rozmowy w Berlinie z kanclerz Angelą Merkel i prezydentem François Hollande'em po raz kolejny nie przyniosły efektów, ukraiński przywódca przyznał, że nie jest zainteresowany poszerzeniem grona zachodnich państw negocjujących z Władimirem Putinem o którykolwiek kraj, w tym Polskę.
W ten sposób zaledwie trzy tygodnie od objęcia urzędu Andrzej Duda musi się pogodzić z porażką drugiego (obok powstania stałych baz NATO w naszym kraju) postulatu w sprawach międzynarodowych, jaki zgłaszał w kampanii wyborczej.
Tyle że to przynajmniej w równej mierze także porażka rządu. I to nie tylko dlatego, że m.in. w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" szef naszej dyplomacji Grzegorz Schetyna postulował negocjowanie z Kremlem w „formacie genewskim" – z udziałem USA i Unii Europejskiej.
Poroszenko przede wszystkim wyciągnął wniosek z polityki prowadzonej przez nasz kraj od wybuchu rewolucji na Majdanie. Zanim do niej doszło, Polska roztaczała przed Ukraińcami miraże integracji z Unią Europejską i NATO. Lansowała się jako „adwokat" ukraińskiej sprawy, „pośrednik" między Brukselą i Waszyngtonem a Moskwą.
Ale gdy Putin uderzył na Krym i Donbas (czym zaskoczył Polskę, jak zresztą cały Zachód), nasz kraj nagle stał się nieobecny. Nie wsparł Ukraińców znaczącymi funduszami, nie przekazał im broni, nie wprowadził dodatkowych sankcji wobec Moskwy. A polskie opowieści o perspektywach integracji Ukrainy z Unią okazały się mrzonką.