Hillary Clinton nadal jest czołowym kandydatem Partii Demokratycznej do wyścigu prezydenckiego. Jeśli miałbym stawiać pieniądze, postawiłbym nadal dużą sumę na to, że to ona będzie kandydatem Demokratów. I równie dużą kwotę na to, że wygra za rok z kandydatem Republikanów - ktokolwiek nim będzie.
A jednak na pancernej szybie pani Clinton od licznych uderzeń armii jej wrogów pojawiły się rysy.
Największą jest afera związana z emailami pani Clinton w czasach, gdy kierowała amerykańską dyplomacją. Bardzo długo pani Clinton twierdziła, że afery nie ma, choć wiadomo było, że używała do służbowych maili prywatnego, niezabezpieczonego przez służby adresu i serwera.
Republikanie byli oburzeni, pani Clinton podkreślała, że w tym mailu nie pisała żadnych informacji uznanych za tajne. Okazało się, że to nieprawda - dziś wiemy, że w mailu pojawiły się m.in. ściśle tajne informacje z wywiadu satelitarnego nad Koreą Północną. Jest wielce prawdopodobne, że maile trafiły w ręce hakerów z Rosji lub Chin, bowiem fakt używania przez panią Clinton prywatnego maila nie był w Waszyngtonie zbyt dużą tajemnicą.
W ubiegły piątek pani Clinton w wywiadzie dla telewizji NBC powiedziała, że "w ostatecznym rozrachunku przykro mi, że [ta afera] jest tak skomplikowana i myli wiele osób, ale zapewniam, że na wszystkie pytania są odpowiedzi. To nie był dobry wybór [używania prywatnej poczty] i biorę za to odpowiedzialność".