Od kilku dni debata publiczna pełna jest zachwytów nad wtorkowym wystąpieniem Adriana Zandberga po exposé premiera Mateusza Morawieckiego. Dużo w tych zachwytach typowej dla internetu stadności, media społecznościowe lubią skrajne emocje: silne oburzenie albo wielki zachwyt. Ta fala zachwytu ma oczywiście swojego adresata – są nim liderzy partii opozycyjnych. Peany na cześć lidera partii Razem to zakamuflowana krytyka przede wszystkim Grzegorza Schetyny, z jego przewidywalnym i schematycznym wystąpieniem po exposé.
Owszem, Koalicja Obywatelska czy PSL muszą przemyśleć swoją strategię po tym, jak podczas swego pierwszego ważnego sejmowego wystąpienia Zandberg pokazał, na co go stać. Ale gotów jestem postawić tezę, że znacznie większym problemem niż dla opozycji Zandberg jest dla partii rządzącej. Reprezentuje on bowiem typ opozycyjności, na który PiS nie jest przygotowany. Jak zauważył były prezes Klubu Jagiellońskiego Krzysztof Mazur, to opozycyjność nie typu „krytykuję", tylko „sprawdzam". Lider Razem wypunktował rządy PiS pod kątem ich skuteczności – a ściślej nieskuteczności – w realizacji obietnicy budowy państwa dobrobytu. PiS było przyzwyczajone, że gdy pojawiła się krytyka, wystarczyło odtworzyć zdartą płytę z oskarżeniami o totalną opozycję, targowicę, ośmiorniczki, afery, stracone miliardy z VAT i do bipolarnego myślenia. Wyborcy od razu zajmowali swoje pozycje w okopach. Pojawienie się w Sejmie Lewicy i Konfederacji jest pod tym względem poważnym problemem dla PiS. Obie te partie będą nieustannie egzaminować ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego z obu stron. Konfederacja będzie testować prawicowość, a Lewica socjalność rządu PiS.
To oznacza, że PiS będzie musiało kompletnie zmienić dotychczasowy sposób uprawiania polityki. Po wyborach pojawiły się przecieki, że Jarosław Kaczyński zdecydował o drodze do centrum, że chce przebudować partię na kształt bardziej umiarkowanej chadecji – w stylu CDU. Te koncepcje, szczególnie w postaci ukłonu w stronę poprzednich rządów, bardziej pojednawczego języka czy nadużywania słowa „normalność", znalazły odzwierciedlenie we wtorkowym exposé premiera. Morawiecki z Kaczyńskim rozumieją, że bój toczą nie tylko o wyborców przed elekcją prezydencką, ale że pora już myśleć o tym, jak przekonać do siebie wyborców za cztery lata. Zmiana pokoleniowa następuje, zmienia się też agenda politycznych tematów. PO przegrała w 2015 roku, bo nie zauważyła, jak sama zmieniła polskie społeczeństwo ośmioma latami własnych rządów. Jeśli PiS chce uniknąć tego błędu, musi rozumieć elektorat, ale też pozyskać nowy – nowymi tematami, nową polityką.
Znacznie jednak ważniejszym czynnikiem jest właśnie obecność w Sejmie Lewicy i Konfederacji. To one będą bardziej wymagającą opozycją niż PO i Nowoczesna w ostatniej kadencji. Jeśli nie przeformułuje szybko dotychczasowego sposobu rządzenia, ale też uprawiania polityki i zarządzania społecznymi emocjami, nowe siły opozycyjne w Sejmie mogą dość szybko nadwerężyć wciąż stabilne, bo około 40-procentowe poparcie dla partii rządzącej. A wtedy już na „normalność", kurs do centrum czy szukanie nowego elektoratu będzie za późno.