– Zwycięzca w 2018 r. powinien dostać więcej głosów niż zwycięzca poprzednich wyborów – powiedział dziennikarzom w Moskwie jeden z szefów administracji prezydenta.
Jednocześnie urzędnicy nie ukrywają, że zwycięzcą – i w 2012, i w 2018 r. – będzie ta sama osoba, czyli Władimir Putin. – Wszyscy są przekonani, że szef wystartuje – powiedział jeden z nich. Przy czym Putin jeszcze oficjalnie się nie zdecydował. W grudniu 2016 r. mówił, że „czas jeszcze nie dojrzał", a dzisiaj jego rzecznik odpowiada krótko: „Nie ma takiego problemu w porządku dziennym".
Prezydenckie wybory powinny się odbyć w marcu 2018 r. Poprzednie Putin rzeczywiście wygrał, ale skończyły się ulicznymi manifestacjami i rozruchami z powodu sfałszowania ich wyników.
– Postawione (przed regionalnymi władzami) zadanie to legitymizacja władzy – jeden z kremlowskich naczelników zapewnił, że obecnie Kreml za wszelką cenę chce uniknąć podejrzeń o fałszowanie wyników, dlatego „cały proces (głosowania) musi być uczciwy".
Rosyjscy dziennikarze już zaczęli mówić o „formule 70/70" (czyli 70 proc. głosów dla zwycięzcy przy 70-proc. frekwencji), która ma obowiązywać przedstawicieli władz w marcu 2018 r. Dla gubernatorów, których regiony nie osiągną wymaganych wskaźników, będzie to oznaczało dymisję. Podobnie dla merów miast itd. W tej sytuacji trudno sobie wyobrazić, by głosowanie odbyło się bez fałszerstw.