W terminalu KLIA2 minęło wpół do dziewiątej w poniedziałkowy ranek 13 lutego 2017 roku. Terminal ten, najnowszą część głównego lotniska w stolicy Malezji, oddano do użytku trzy lata wcześniej. 257 tysięcy lśniących nowością metrów kwadratowych i 60 bramek jest gotowych na przyjęcie tłumów turystów podróżujących klasą ekonomiczną w czasach, w których wszyscy pragną się przemieszczać jak najszybciej i jak najtaniej.
Rocznie przez międzynarodowe lotnisko w Kuala Lumpur przewija się ponad 50 milionów podróżnych. Ten poniedziałkowy poranek był taki sam jak we wszystkie inne dni. Czy nie tak właśnie się mówi, gdy wraca się myślą do otoczenia i sytuacji tuż przed tym, jak wszystko zostało nieodwracalnie postawione na głowie? Próby wydobycia z pamięci obserwacji i znaków, na które powinno się zwrócić uwagę, zazwyczaj wypadają słabo. Wszystko było jak zwykle, mówimy, wzruszając ramionami.
Zniknęły równie nagle, jak się pojawiły
Atmosfera wydawała się nieco rozgorączkowana, jak zazwyczaj bywa na dużych lotniskach. Ludzie pchający ciężkie wózki bagażowe i prowadzący małe dzieci wypatrywali tabliczek, które wskażą im właściwy kierunek. Doświadczeni w podróżach biznesmeni przemieszczali się pewnym krokiem z lekkimi aktówkami w rękach. Ktoś próbował spać. Jet lag, kac, perfumy ze sklepów wolnocłowych i płacz dzieci przebijający się przez trudny do zdefiniowania lotniskowy hałas. Dochodziła dziewiąta, gdy pewien mężczyzna w średnim wieku przeszedł sam przez automatyczne drzwi do ruchliwej hali odlotów. Gdyby ktoś akurat w tym momencie obserwował obraz z kamer monitoringu, nic w wyglądzie tego człowieka nie zdradziłoby, kim jest i co się wkrótce stanie. Sprawiał wrażenie nawykłego do podróżowania i znającego otoczenie, kiedy zatrzymał się i spojrzał na dużą tablicę z godzinami odlotów, po czym ruszył dalej z czarnym plecakiem marki Tumi nonszalancko przerzuconym przez prawe ramię.
Był ogolony prawie na łyso. Ubrany w jasnoniebieskie luźne dżinsy. Jasną marynarką wdzięcznie skrywał lekką nadwagę. Gorzej było z granatową koszulką pique, którą miał pod spodem, ponieważ musiała zmagać się z lekko wystającym brzuchem. Do wejścia na pokład samolotu zostało mu dużo czasu, spokojnym krokiem szedł więc ku czerwonym automatom do samoobsługowej odprawy linii AirAsia.
Czy idąc zastanawiał się, jak spędzi czas w oczekiwaniu na wejście na pokład? Czy może przede wszystkim chciał już zapaść się w fotel i trochę zdrzemnąć po nieco zbyt gwałtownym początku dnia? Nie wiadomo. Jego myśli równie dobrze mogły krążyć wokół tego, co miało go czekać po wylądowaniu. Ewentualnie mógł wracać pamięcią do przeżyć ostatnich dni i z tego powodu z wyjątkową starannością pilnować plecaka. Tak przynajmniej można sądzić, zważywszy na to, co miało później wyjść na jaw w związku z zawartością jego bagażu podręcznego. Mężczyznę czekały cztery godziny wymuszonego bezruchu. Nie wiadomo, czy gdyby spytano go o to dzisiaj, byłby w stanie dokładnie sobie przypomnieć, o czym myślał w momencie, gdy to się stało.