Banały Leonarda Cohena

Jedno z tych skojarzeń, których wolałoby się nigdy nie mieć. No ale stało się, głównie przez kinowe afisze, gdzie przez jakiś czas musieli mieścić się obok siebie, podsuwając myślozbrodnię o ich dziwnym duchowym pokrewieństwie. Leonard i Zenek, Cohen i Martyniuk; czy to możliwe, żeby ten pierwszy był starszym bratem w banale drugiego? Żeby bliżej niesprecyzowana posiadaczka oczu zielonych spłacała dług, który został zaciągnięty wobec bohaterek utworów Cohena, tych wszystkich wymienionych z imienia Jane, Suzanne i Marianne?

Publikacja: 21.02.2020 17:00

Banały Leonarda Cohena

Foto: materiały prasowe

Kobiet nie tylko z piosenek, ale też z ciała i krwi, o czym opowiada wciąż jeszcze grany w kinach film „Marianne i Leonard: Słowa miłości". Dokumentu ni to o najdłużej trwającym z romansów Cohena, ni o jego karierze. Najbardziej już chyba o łączącej w sobie oba te wątki transakcji, jaką w milczący sposób zawarł z płcią przeciwną: wy dajecie mi swoje ciała, ja wam – piosenki. Będę w nich za wami tęsknił, przysięgał wierność albo robił wyrzuty, że pożegnałyście się w sposób, w jaki nie wolno tego robić. I wszystko to naprawdę szczerze, zresztą przekonacie się same, nie będzie tam ani jednej fałszywej nuty.

Miesięczny limit darmowych artykułów został wyczerpany

Teraz 4 zł za tydzień dostępu!

Czytaj 46% taniej przez 4 miesiące

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Czytaj bez ograniczeń artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Taka debata o aborcji nie jest ok
Plus Minus
Europejskie wybory kota w worku
Plus Minus
Waleczny skorpion
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa”, Jacek Kopciński, opowiada o „Diunie”, „Odysei” i Coetzeem
Plus Minus
Do ostatniej kropli czekolady