– Kiedy się pani urodziła? W 1980? A tak, to jest ten zblokowany rocznik – posiwiała ginekolożka kiwa głową, jakby dobrze wiedziała, co mi dolega. – Wy nie chcecie rodzić. Dziewczyny kilka lat młodsze rodzą dużo chętniej, bez oporów. Ja już mam na porodówce pacjentki urodzone w latach 90. A was coś hamuje.
Hamuje mieszanka starego i nowego. Wspomnienia naszych mam, które rodziły na studiach, a potem ostrzegały, byśmy nie powtarzały ich błędów. Ich westchnienia na myśl o tym, ile mogłyby osiągnąć, ile miejsc zobaczyć, gdyby nie ten kraj, gdyby nie wczesne założenie rodziny. Hamują marzenia, których one nie zrealizowały, a my próbujemy – dla siebie i dla nich. Powstrzymuje nas strach przed rolą matki Polki i chęć bycia nowoczesną kobietą. Obawa, skąd wziąć na wychowanie dziecka pieniądze. Zmieniający się wzorzec rodziny i lęk przed odpowiedzialnością za drugiego człowieka, bo dotąd miałyśmy czas martwić się tylko o siebie, nakłaniane do poszukiwania indywidualnego szczęścia. A jest jeszcze antykoncepcja, która ułatwia odkładanie nowego pokolenia na potem.
Ale nie tylko dlatego my wciąż stoimy, gdy młodsze dziewczyny i chłopcy już pobiegli. My jeszcze otrzepujemy się z tynku po wielkim remoncie, którego oni nie pamiętają, bo wychowali się w urządzonej już Polsce. My dorastaliśmy na korytarzu, w którym odbywał się ruch wahadłowy – na jednym końcu demontażowi poddawano PRL, na drugim, w pośpiechu, stawiany był nowy świat.
[srodtytul]Zanim zjawiła się Barbie[/srodtytul]
Byliśmy dokładnie pośrodku, przecięci na pół niewidoczną kreską. Nasze oczy wędrowały w lewo i w prawo – śledząc dorosłych, którzy próbowali przenieść jakieś rzeczy z „wczoraj” do „jutro”, ale większość wyrzucali jako niepotrzebne rupiecie. Nasze dorastanie odbywało się przy okazji, było przejściowe. „Dziś” nie miało znaczenia – obowiązywał kurs w przyszłość.