Jedną z przyczyn, którą wskazywali politycy PiS, szukając powodów utraty władzy, była decyzja Trybunału Konstytucyjnego z 2020 r. dotycząca aborcji. Ci sami, którzy jeszcze przed wyborami zapewniali, że PiS ma wygraną w kieszeni, a ci, którzy mówią, że jest inaczej, żyją w bańce – teraz, po wyborach, przekonywali: od początku było wiadomo, że trzy lata temu nastąpił tak wielki społeczny wstrząs, że przy tak dużej frekwencji, która była efektem społecznej mobilizacji – również w efekcie Czarnego Protestu – nie dało się wygrać. Mniejsza z tym, że zmienili zdanie, ciekawsze było to, że w rozmowach „off-the-record” zaczęli ujawniać dane, które mieli schowane przed wyborami – pokazujące zarówno poziom tąpnięcia poparcia po 22 października 2020 r., jak też efektywność profrekwencyjnych akcji społecznych z czasu kampanii wyborczej, które były kierowane do kobiet. Rzeczywiście liczba tych profrekwencyjnych kampanii na różnych poziomach była ogromna. Ale zwalanie winy za przegraną na ciemne siły, które zachęciły młodych do głosowania, nie wydaje się najsensowniejszym sposobem wyciągania wniosków z przegranej.