Ryzyko podjęte we właściwym momencie, odrobina szczęścia i udało się. Byłem bogaty. Wpatrywałem się w kolejne, doskakujące do poprzednich zera. Poczynania rywali śledziłem tylko kątem oka, w porównaniu z moimi byli jak kurczaki biegające wokół własnej osi, niezborni ciułacze, łudzący się, że uda im się wreszcie wzbić do lotu. A ja szybowałem coraz wyżej, unosiłem się w stratosferze bogactwa. Co było robić, zacząłem patrzeć na świat z góry. Zmienił mi się ton głosu, każdy gest i słowo stały się władcze. Kiedy obudziłem się następnego dnia rano, przywitały mnie zniesmaczone spojrzenia znajomych. Obiecałem sobie, że już nigdy więcej nie zagram w Monopoly.