Alkomatu zresztą też nie, ale w sprawie wypadku Jerzego Stuhra to najmniejszy problem. Tu bowiem rzecz jest oczywista i oczywiste są też reakcje. Tabloid wyrzuca na pierwszą stronę „Pijany Stuhr potrącił motocyklistę”. Trudno się nawet dziwić, taka jego natura, że nie dzieli włosa na czworo i nie zastanawia się, czy naprawdę człowiek po dwóch lampkach wina jest pijany.
Czytaj więcej
Z czasów studiów zapamiętałem Uniwersytet Warszawski jako miejsce przyjazne idiotom. Wtedy uważaliśmy, że są reliktami komunizmu. Ustrój się zmienił, a liczba pacanów pozostała constans. Może na nich dotacje biorą?
A ponieważ wszystko w Polsce sprowadza się do Kaczyńskiego, to i ludzi oceniamy w ten, może i uproszczony, ale jakże pomocny, sposób. I nic dziwnego, że dla Tomasza Lisa wypadek Stuhra to potknięcie. Ot, potknął się, nic wielkiego, co tu roztrząsać? Inni przeciwnicy Złowrogiego Kaczafiego byli przytomniejsi i nie wdawali się w obronę aktora, wybrali milczenie. Skoro jedni tak, to drudzy wręcz przeciwnie, i to też się sprawdza. Dla nieocenionych „Wiadomości” TVP w Krakowie miał miejsce „pijacki rajd celebryty”, a sam Jerzy Stuhr, zauważmy, nie był ani profesorem Stuhrem, ani wielkim artystą, ani nawet aktorem. Był celebrytą przedstawianym też jako „znany przeciwnik rządu”, gdzie słowo „znany” tylko pogarszało jego położenie. Tu rodzi się pytanie, czy gdyby genialny przecież Stuhr kochał Kaczyńskiego, to zmieniłoby to kwalifikację jego czynu?
Tym razem udało jej się zestawić Stuhra z Beatą. Nie, nie Kozidrak, z Beatą Szydło. Tak, Kasiu, to dokładnie ten sam przypadek – pani premier osobiście kierowała autem i kolumną BOR, sama przyspieszyła, a po staranowaniu Bogu ducha winnego młodzieńca kazała zawrócić, by ofiarę dobić.
Na początku wieku, tuż po tym, jak przeszedł polityczną przemianę, śp. Tomasz Wołek chętnie wypowiadał się w wielu programach publicystycznych. Jak trafnie zauważył Piotr Zaremba, zawsze mówił to samo co „Gazeta Wyborcza” – były to czasy, gdy ktoś się tym jeszcze przejmował – ale zaznaczał, że robi to z pozycji prawicowych. Moja koleżanka z ostatniej strony „Plusa Minusa”, i nie tylko z niej, Kataryna, ma podobnie, bo pisze zawsze to samo, co zaangażowani publicyści opozycyjni, zaznaczając, iż czyni to z pozycji symetrystycznych. Niech i tak będzie. Tym razem udało jej się zestawić Stuhra z Beatą. Nie, nie Kozidrak, z Beatą Szydło. Tak, Kasiu, to dokładnie ten sam przypadek – pani premier osobiście kierowała autem i kolumną BOR, sama przyspieszyła, a po staranowaniu Bogu ducha winnego młodzieńca kazała zawrócić, by ofiarę dobić. Nie wiem, jak się Katarynie udało zrównać te dwa przypadki i po co to robiła. Pewnie, by nie wyjść z wprawy.