Donald Tusk, który objeżdża całą Polskę, próbując pozyskać sympatyków dla opozycji, w ubiegły piątek w Stargardzie zapowiedział: „nie ma innej drogi niż jednoznaczne, natychmiast po wygranych wyborach, przeprowadzenie procesu oddzielenia Kościoła od państwa ze wszystkimi tego skutkami". Przekonywał, że ogół wierzących trzeba oddzielić od instytucji, która dzisiaj „w dużej mierze złożona jest z funkcjonariuszy władzy". Ta deklaracja przewodniczącego PO, choć moim zdaniem opiera się na fałszywej diagnozie rzeczywistości, paradoksalnie przypomina, że w błyskawicznie laicyzującym się społeczeństwie Kościół pozostaje istotnym elementem polityki, a stosunek do religii będzie wpływał na decyzje wyborców.