Pomieszczenie jest obszerne, prawie puste. Przypomina skromną pracownię malarską. Ten nędzny barak ma ściany z desek, wysmołowaną podłogę, a dziurawy dach przepuszcza wodę. Pośrodku stoi piec węglowy, po bokach na kilku stołach rozstawione są szklane naczynia; jest także szkolna tablica zapisana symbolami i cyframi. I trzy dziwne aparaty, jakby ściągnięte prosto ze strychu, kombinacja drewna i metalu, przypominająca sprzęty marynarskie: to komora jonizacyjna zrobiona z puszek po konserwach, aparatura na kwarc piezoelektryczny i elektrometr. Wszystko wydaje się zbyt prymitywne, by móc przyczynić się do postępu w nauce. A jednak to wystarczyło przed ponad stu laty Piotrowi i Marii Curie do odkrycia polonu i radu. W roku, w którym Francja myślała o czymś innym niż fizyka, w roku, w którym mówiono tylko o kapitanie Dreyfusie i w którym Zola opublikował w „L'Aurore" artykuł „Oskarżam". Cały kraj w wielkim zamęcie wchodził w wiek XX, a Claude Monet malował „Nenufary" w swym normandzkim parku Giverny. Malarstwo, jak i wszystko inne, stawało się nowoczesne.
To, jak ważną rolę w pracy naukowej odgrywa wyobraźnia, zrozumiał Giordano Bruno. Właśnie za to został spalony w roku 1600 na Campo di Fiori w Rzymie. W Paryżu w roku 1898 wierzy się już w postęp, wierzy bez zastrzeżeń, i religia w tym wyścigu do wiedzy zaczyna tracić swe prerogatywy. Piotra i Marię Curie cechuje entuzjazm odkrywców. Ci uczeni pracujący w Paryżu, przy ulicy Lhomond, w sercu Wzgórza Świętej Genowefy nie są pod tym względem odosobnieni. W Monachium czy w Londynie pracują Roentgen i Marconi, Joseph John Thomson właśnie zrobił gigantyczny krok naprzód, odkrywając elektrony, a Zygmunt Freud – jeszcze większy, ujawniając podświadomość. Nauka jest przygodą zbiorową. Chociaż tylko niektórzy posuwają ją do przodu, nie może to następować bez udziału wszystkich. Tak jak w literaturze, malarstwie czy muzyce, są w nauce cudowne momenty, gdy jedynymi granicami jej rozwoju są granice wyobraźni. Tak było z fizyką na początku XX wieku. Czy badacze, którzy wyruszyli w ową nadzwyczajną podróż, wiedzieli, że otwierał im drogę Apollinaire, mówiąc o tej „bezkresnej krainie, gdzie panuje cisza"? Świat ciszy zbudowany z atomów, cząsteczek elementarnych, ulotnych interakcji, nieokreślonych chwil i urojonych widm: materia. Ta materia zdradzi część swych tajemnic, w tej zagrażającej zdrowiu pracowni w V dzielnicy.
W trzech oprawnych w czarne płótno notatnikach laboratoryjnych – wspólne zapiski małżonków. Po stronie lewej Piotra Curie, pośpieszne, nieco chaotyczne, pełne poprawek. Szybkość myślenia pociąga za sobą szybkie pociągnięcia pióra. Po prawej zaś Marii, miarowe, wyraźne, staranne; można by nawet powiedzieć – szkolne w sposobie kształtowania liter. Coś z wzorowej uczennicy pozostało w niej do końca życia. Wystarczy przypatrzeć się jej spojrzeniu na fotografiach. Mieszanina smutku i determinacji. Wyczuwa się w niej tę nieustanną potrzebę dochodzenia do sedna. Czy to w studiach, czy w miłości, czy w życiu. Maria Curie jest osobą niezwykle pracowitą, studentką, którą zapamiętanie w pracy doprowadzi do geniuszu. Nie jest Einsteinem, który ulega swojej fantazji. Nie leżało w jej naturze kreślenie na tablicach wizji nowych światów za pomocą równań i hipotez. Jej potrzebny był konkret, coś solidnego. Swą poezję odnajdywała w poczuciu pewności. Maria twardo stąpała po ziemi, była surowa i szlachetna, zdolna do pracy bez wytchnienia, ale też do zatrzymania się na chwilę, by kontemplować gwiazdy: była Polką.
Wykształcenie zamiast majątku
To właśnie tam, na tej ziemi, którą Jarry w „Królu Ubu" umieścił pośrodku krainy Nigdzie, jak Tomasz Morus swą wyspę Utopię, Maria przyszła na świat. Jesteśmy w Warszawie, mieście nad Wisłą. Atmosfera jest posępna. Od traktatu wiedeńskiego z 1815 roku Polska dusi się pod potrójnym jarzmem Prus, Austrii i Rosji. W Warszawie car Wszechrusi panuje niepodzielnie. Upadek powstań listopadowego i styczniowego pozbawił Polaków resztek złudzeń, a wielu – również majątku. Do Warszawy zjechało mnóstwo zrujnowanego ziemiaństwa. Rodzice Marii Skłodowskiej, oboje profesorowie, znoszą ucisk w milczeniu; w milczeniu, ale nie poddając się, trochę jak rodzina francuska, u której mieszka niemiecki oficer w „Milczeniu morza" Vercorsa. W domu pielęgnuje się patriotyzm niczym rzadką roślinę. Ani na chwilę nie opuszczają go duch oporu i marzenia o przyszłym wyzwoleniu. Odpowiedzią na upadek materialny ma być wykształcenie.
To małżeństwo intelektualistów żyje skromnie. Zwłaszcza że ma piątkę dzieci. Konieczne są zatem oszczędności, robi się nawet własnoręcznie buty dla dzieci i czeka na lepsze czasy. Maria Salomea Skłodowska jest najmłodsza. Urodziła się 7 listopada 1867 roku, w czasie gdy jej rodak Henryk Sienkiewicz rozpoczynał twórczość literacką, która doprowadzi go również do Nagrody Nobla. Maria jest bardziej pragmatyczna, co wśród Słowian stanowi cechę dość rzadką. „Maria była dzieckiem nieśmiałym, wątłym i nerwowym, ale uważano ją za nad wiek rozwiniętą – wyjaśnia Robert Reid. – Prawdopodobnie chciano przez to powiedzieć, że miała umysł logiczny, i że gdy się jej dobrze nie znało, mogła uchodzić za dziecko oziębłe". Nie bała się nauki, która szła jej dobrze. Nawet bardzo dobrze, jeśli wierzyć rodzinie, przyjaciołom, a przede wszystkim stopniom. „Interesowałam się literaturą i socjologią w równym stopniu co naukami ścisłymi" – powie. Przyzna im pierwszeństwo być może dlatego, że matematyka i fizyka, według niektórych, pod pewnymi względami bliskie są poezji. To nie przypadek, że wielu poetów, od Paula Valéry po Yves'a Bonnefoy, było za pan brat z liczbami, wzorami i równaniami, które stanowiły swoistą gimnastykę umysłu. Fizyk jest w jeszcze lepszej sytuacji. Może niczym poeta wymyślać nowe sposoby postrzegania, a więc rozumienia świata, z tą tylko różnicą, że musi to być obserwacja możliwa do powtórzenia przez każdego. Natomiast poeta odpowiada tylko przed sobą. I jeszcze coś. Może on wyobrażać sobie, że po tym, jak czytelnicy zapoznają się z jego wizjami, przestają one być jego własnością.