Matematyka i fizyka bliskie są poezji

Kazimierz poprosi ją o rękę, ale jego rodzice nie wyrażą zgody na małżeństwo, twierdząc, że nie poślubia się guwernantki, nawet ze szlacheckim rodowodem. Maria Skłodowska musi przełknąć afront i koić smutek miłosnego zawodu „Traktatem chemii nieorganicznej i organicznej" Willma i Henriota.

Aktualizacja: 09.01.2017 00:08 Publikacja: 05.01.2017 14:07

1886 rok. Maria Skłodowska (pierwsza z lewej) z ojcem Władysławem oraz siostrami Bronką i Helą.

Foto: materiały prasowe

Pomieszczenie jest obszerne, prawie puste. Przypomina skromną pracownię malarską. Ten nędzny barak ma ściany z desek, wysmołowaną podłogę, a dziurawy dach przepuszcza wodę. Pośrodku stoi piec węglowy, po bokach na kilku stołach rozstawione są szklane naczynia; jest także szkolna tablica zapisana symbolami i cyframi. I trzy dziwne aparaty, jakby ściągnięte prosto ze strychu, kombinacja drewna i metalu, przypominająca sprzęty marynarskie: to komora jonizacyjna zrobiona z puszek po konserwach, aparatura na kwarc piezoelektryczny i elektrometr. Wszystko wydaje się zbyt prymitywne, by móc przyczynić się do postępu w nauce. A jednak to wystarczyło przed ponad stu laty Piotrowi i Marii Curie do odkrycia polonu i radu. W roku, w którym Francja myślała o czymś innym niż fizyka, w roku, w którym mówiono tylko o kapitanie Dreyfusie i w którym Zola opublikował w „L'Aurore" artykuł „Oskarżam". Cały kraj w wielkim zamęcie wchodził w wiek XX, a Claude Monet malował „Nenufary" w swym normandzkim parku Giverny. Malarstwo, jak i wszystko inne, stawało się nowoczesne.

To, jak ważną rolę w pracy naukowej odgrywa wyobraźnia, zrozumiał Giordano Bruno. Właśnie za to został spalony w roku 1600 na Campo di Fiori w Rzymie. W Paryżu w roku 1898 wierzy się już w postęp, wierzy bez zastrzeżeń, i religia w tym wyścigu do wiedzy zaczyna tracić swe prerogatywy. Piotra i Marię Curie cechuje entuzjazm odkrywców. Ci uczeni pracujący w Paryżu, przy ulicy Lhomond, w sercu Wzgórza Świętej Genowefy nie są pod tym względem odosobnieni. W Monachium czy w Londynie pracują Roentgen i Marconi, Joseph John Thomson właśnie zrobił gigantyczny krok naprzód, odkrywając elektrony, a Zygmunt Freud – jeszcze większy, ujawniając podświadomość. Nauka jest przygodą zbiorową. Chociaż tylko niektórzy posuwają ją do przodu, nie może to następować bez udziału wszystkich. Tak jak w literaturze, malarstwie czy muzyce, są w nauce cudowne momenty, gdy jedynymi granicami jej rozwoju są granice wyobraźni. Tak było z fizyką na początku XX wieku. Czy badacze, którzy wyruszyli w ową nadzwyczajną podróż, wiedzieli, że otwierał im drogę Apollinaire, mówiąc o tej „bezkresnej krainie, gdzie panuje cisza"? Świat ciszy zbudowany z atomów, cząsteczek elementarnych, ulotnych interakcji, nieokreślonych chwil i urojonych widm: materia. Ta materia zdradzi część swych tajemnic, w tej zagrażającej zdrowiu pracowni w V dzielnicy.

W trzech oprawnych w czarne płótno notatnikach laboratoryjnych – wspólne zapiski małżonków. Po stronie lewej Piotra Curie, pośpieszne, nieco chaotyczne, pełne poprawek. Szybkość myślenia pociąga za sobą szybkie pociągnięcia pióra. Po prawej zaś Marii, miarowe, wyraźne, staranne; można by nawet powiedzieć – szkolne w sposobie kształtowania liter. Coś z wzorowej uczennicy pozostało w niej do końca życia. Wystarczy przypatrzeć się jej spojrzeniu na fotografiach. Mieszanina smutku i determinacji. Wyczuwa się w niej tę nieustanną potrzebę dochodzenia do sedna. Czy to w studiach, czy w miłości, czy w życiu. Maria Curie jest osobą niezwykle pracowitą, studentką, którą zapamiętanie w pracy doprowadzi do geniuszu. Nie jest Einsteinem, który ulega swojej fantazji. Nie leżało w jej naturze kreślenie na tablicach wizji nowych światów za pomocą równań i hipotez. Jej potrzebny był konkret, coś solidnego. Swą poezję odnajdywała w poczuciu pewności. Maria twardo stąpała po ziemi, była surowa i szlachetna, zdolna do pracy bez wytchnienia, ale też do zatrzymania się na chwilę, by kontemplować gwiazdy: była Polką.

Wykształcenie zamiast majątku

To właśnie tam, na tej ziemi, którą Jarry w „Królu Ubu" umieścił pośrodku krainy Nigdzie, jak Tomasz Morus swą wyspę Utopię, Maria przyszła na świat. Jesteśmy w Warszawie, mieście nad Wisłą. Atmosfera jest posępna. Od traktatu wiedeńskiego z 1815 roku Polska dusi się pod potrójnym jarzmem Prus, Austrii i Rosji. W Warszawie car Wszechrusi panuje niepodzielnie. Upadek powstań listopadowego i styczniowego pozbawił Polaków resztek złudzeń, a wielu – również majątku. Do Warszawy zjechało mnóstwo zrujnowanego ziemiaństwa. Rodzice Marii Skłodowskiej, oboje profesorowie, znoszą ucisk w milczeniu; w milczeniu, ale nie poddając się, trochę jak rodzina francuska, u której mieszka niemiecki oficer w „Milczeniu morza" Vercorsa. W domu pielęgnuje się patriotyzm niczym rzadką roślinę. Ani na chwilę nie opuszczają go duch oporu i marzenia o przyszłym wyzwoleniu. Odpowiedzią na upadek materialny ma być wykształcenie.

To małżeństwo intelektualistów żyje skromnie. Zwłaszcza że ma piątkę dzieci. Konieczne są zatem oszczędności, robi się nawet własnoręcznie buty dla dzieci i czeka na lepsze czasy. Maria Salomea Skłodowska jest najmłodsza. Urodziła się 7 listopada 1867 roku, w czasie gdy jej rodak Henryk Sienkiewicz rozpoczynał twórczość literacką, która doprowadzi go również do Nagrody Nobla. Maria jest bardziej pragmatyczna, co wśród Słowian stanowi cechę dość rzadką. „Maria była dzieckiem nieśmiałym, wątłym i nerwowym, ale uważano ją za nad wiek rozwiniętą – wyjaśnia Robert Reid. – Prawdopodobnie chciano przez to powiedzieć, że miała umysł logiczny, i że gdy się jej dobrze nie znało, mogła uchodzić za dziecko oziębłe". Nie bała się nauki, która szła jej dobrze. Nawet bardzo dobrze, jeśli wierzyć rodzinie, przyjaciołom, a przede wszystkim stopniom. „Interesowałam się literaturą i socjologią w równym stopniu co naukami ścisłymi" – powie. Przyzna im pierwszeństwo być może dlatego, że matematyka i fizyka, według niektórych, pod pewnymi względami bliskie są poezji. To nie przypadek, że wielu poetów, od Paula Valéry po Yves'a Bonnefoy, było za pan brat z liczbami, wzorami i równaniami, które stanowiły swoistą gimnastykę umysłu. Fizyk jest w jeszcze lepszej sytuacji. Może niczym poeta wymyślać nowe sposoby postrzegania, a więc rozumienia świata, z tą tylko różnicą, że musi to być obserwacja możliwa do powtórzenia przez każdego. Natomiast poeta odpowiada tylko przed sobą. I jeszcze coś. Może on wyobrażać sobie, że po tym, jak czytelnicy zapoznają się z jego wizjami, przestają one być jego własnością.

Maria Skłodowska będzie zatem studiować matematykę i fizykę, jak jej ojciec Władysław. Zachowa z tych studiów aspekt praktyczny i logiczny. Jeszcze zanim zacznie naukę, czuje, iż swe twierdzenia będzie musiała udowadniać. Do tego potrzebować będzie instrumentów, a przede wszystkim dużo czasu.

W rodzinnym domu Marii przekształconym w muzeum, na pierwszym piętrze domu nr 16 przy ulicy Freta, na odbudowanym warszawskim Starym Mieście, eksponowanych jest kilka fotografii z tamtych czasów. Widać na nich małą Marię, prawą i szczerą. Nie pozuje, rzeczywiście jest poważna. Grzeczna grzecznością dzieci kryjących w sobie niepokój. Aby rozweselić tę milczącą buzię, rodzice nadali jej imieniu czułe zdrobnienie Mania. Ale Maria szybko weźmie górę nad Manią, która spędziła tylko pierwszy rok życia w tym skromnym domu, gdzie mieściła się również pensja prowadzona przez jej matkę Bronisławę z Boguskich Skłodowską. Językiem nauczania wszystkich przedmiotów był obowiązkowo rosyjski. A podręczniki historii pisane były w Sankt-Petersburgu. Można sobie wyobrazić, jak wiele miejsca poświęcano w nich Polakom... W tej zniewolonej Polsce pensja cieszyła się dobrą reputacją nie tylko ze względu na poziom nauczania, ale i na panujące w niej wrzenie intelektualne. Istny ul, w którym „zamieszanie jest wielkie", jeśli wierzyć dyrektorce. Jednakże to nie nadmiar zajęć zabrał Bronisławę Skłodowską w 1878 roku, a gruźlica. Maria miała wtedy zaledwie jedenaście lat, jej matka czterdzieści dwa. Dwa lata wcześniej straciła starszą siostrę, Zosię, zmarłą na tyfus. (...).

Młodzi Skłodowscy przezwyciężają tragedię nauką. Wszyscy są dobrymi uczniami, jednakże Maria, według ustaleń jej różnych biografów, wydaje się najzdolniejsza. Nadto jest obdarzona doskonałą pamięcią. Wystarczy, że przeczyta wiersz lub wzór, by go zapamiętać. 12 czerwca 1883 roku otrzymuje nagrodę oficjalną, pierwszą z wielu, których lista będzie się wydłużać do końca jej życia. Publiczne gimnazjum w Warszawie przyznaje jej złoty medal za pilność w nauce i dobrą znajomość języka rosyjskiego. Jej duma jest zaspokojona, ale patriotyzm wystawiony na ciężką próbę. W tym poddawanym rusyfikacji społeczeństwie Maria żyje w przygnębieniu i często niedomaga. Myśli o matce, o siostrze, o tej przeszłości, która nie powróci, i o własnej przyszłości, równie niepewnej jak przyszłość Polski.

Tak już nigdy bawić się nie będę

Po błyskotliwym ukończeniu szkoły średniej zostaje wysłana przez ojca na wieś. To oddalenie dobrze jej robi. Z dala od rodzinnej, obciążonej żałobą atmosfery odzyska dziecięcą swobodę. Goszczona przez rok w Zawieprzycach przez krewnych z prowincji, cieszy się beztroskim i wesołym życiem, którego wydarzenia relacjonuje szczegółowo w listach pisanych do przyjaciółki Kazi: „Byłam kilka dni w Zwoli, zastałam tam Kotarbińskiego, który był tak ucieszny, tyle nam deklamował, śpiewał, rwał agrest, żartował, że gdy wyjeżdżał, zrobiłyśmy mu wianek z wiciny, rumianków, goździków itd. i rzuciłyśmy mu na bryczkę, wołając: Wiwat p. Kotarbiński. Natychmiast włożył go sobie na głowę i zdaje się, że zawiózł go w walizce aż do Warszawy".

Maria Skłodowska nie zawsze była tak strasznie poważną młodą kobietą ze zdjęć. Umiała się bawić jak wszystkie dziewczęta w jej wieku. Spędzając zimę 1883–1884 u stryja Zdzisława, rejenta w Skalbmierzu, przy granicy z Galicją, bierze udział w słynnym karnawałowym kuligu. „Użyłam jeszcze raz karnawałowych rozkoszy w sobotę na kuligu, i sądzę, że tak już nigdy bawić się nie będę, bo nigdy na frakowym balu nie może być tej ochoty i wesołości, jaka tam była. [...] Udał się ten kulig świetnie! Białego mazura tańczyliśmy w biały dzień o ósmej". Kilka miesięcy później Maria bawi się równie dobrze u hrabiny de Fleury, dawnej uczennicy Bronisławy Skłodowskiej, Polki, która wyszła za mąż za Francuza. „Robimy wszystko, co nam przychodzi na myśl, sypiamy w nocy, drugi raz w dzień, tańczymy i w ogóle dokazujemy tak, że czasem zasługiwalibyśmy na to, żeby nas zamknąć w domu obłąkanych...".

Nauczycielka ludu

Jesienią 1884 roku powrót do Warszawy i do szarej rzeczywistości. W okupowanej Polsce uniwersytet jest niedostępny dla kobiet. Studia za granicą kosztują drogo. Nie ma zatem miejsca dla młodej kobiety wybitnie zdolnej, ale biednej. Maria usiłuje ominąć przeszkody i mimo wszystko kontynuować naukę. Uczęszcza na wykłady Uniwersytetu Latającego, to znaczy na zajęcia prowadzone bezpłatnie dla młodzieży pragnącej się kształcić. Odbywają się one potajemnie u panny Piaseckiej lub w innym mieszkaniu prywatnym. Panna Piasecka, nauczycielka gimnazjum, jest żarliwą pozytywistką. Pozytywiści pragną pomóc zniewolonej Polsce, gromadząc kapitał intelektualny i rozwijając nauczanie. W Warszawie lat osiemdziesiątych używa się słowa „pozytywista" w ujęciu filozofii Augusta Comte'a, najbardziej renomowanego popularyzatora nowej dyscypliny – socjologii; dyskutuje się również o tezach dwóch wybitnych ewolucjonistów – Karola Darwina i Herberta Spencera. Doszukuje się analogii między społeczeństwami ludzkimi i organizmami biologicznymi. Mówi się, że skoro wszystko ewoluuje, nie ma powodu, żeby postęp – za którego integralną część uważa się wolność – nie dosięgnął kiedyś i Polski, jeśli tylko trochę się nad tym popracuje. Ta postawa, bardzo wówczas rozpowszechniona, stanowi główną sprężynę charakteru Marii, która wraz z siostrą Bronią pragnie przyczynić się do budowy pomyślnej przyszłości tego zdominowanego przez tragedię kraju. Ponieważ Polacy nie mają możliwości wyrażania swych aspiracji politycznych, wszystkie swe nadzieje pokładają w nauce i postępie ekonomicznym. Wykształcenie ludu staje się warunkiem sine qua non wyzwolenia bez przejścia przez etap rewolucji. „Maria, zachęcona przez pannę Piasecką, zaczyna udzielać lekcji kobietom z ludu. Uczy czytania pracownice zakładu krawieckiego i na użytek robotnic gromadzi, tom po tomie, małą biblioteczkę w języku polskim".

Ta manifestacja oporu, ta wola przeciwstawienia się zaborcom, mogłaby obudzić w Marii Skłodowskiej ambicje polityczne. W przyszłości, we Francji, nigdy nie okaże zaangażowania na rzecz klasy robotniczej. Ale będzie stale dbała o rozwój lecznictwa dla mas i o wolny obieg idei. Będzie zaciekle walczyć o prawo głosu dla kobiet, o równość praw i obowiązków, potępiając przy tym zbyt ostentacyjne, jej zdaniem, metody feministek. Nigdy nie przyłączy się do żadnych apeli czy petycji, aczkolwiek podpisze jedną: na rzecz ułaskawienia anarchistów Sacco i Vanzettiego w roku 1927. Pewną przesłankę do zrozumienia tego niezależnego umysłu daje dedykacja na jednym ze zdjęć. Maria określa się tam jako „idealistka pozytywna". Inaczej mówiąc, jest zdecydowaną optymistką. I na dodatek ambitną!

Dodajmy, iż lubi oddawać przysługi. Można powiedzieć, że miała „harcerskie" usposobienie, a może były to resztki wychowania chrześcijańskiego: zawsze okazuje gotowość do załatwiania spraw, łagodzenia nieporozumień, szukania rozwiązań. Jej siostra Bronia chce podjąć studia medyczne w Paryżu? Wspaniale! Maria przyjmie posadę prywatnej nauczycielki, aby pomóc jej finansowo. Jest właśnie taka, szlachetna, spontaniczna. W istocie, umówiła się z Bronią, która, tak jak ona, nie chce zadowolić się posadą nauczycielki w kraju pod zaborem. Skoro rozwiązanie znajduje się za granicą, wymyśliły sobie coś w rodzaju paktu. Maria zostaje w Polsce, by zapewnić Broni środki na studia medyczne w Paryżu, a Bronia, gdy uzyska doktorat, będzie gościć Marię u siebie w Paryżu i umożliwi jej studiowanie nauk ścisłych. Targ dobity. Wystarczy znaleźć dobry dom, by móc dawać lekcje. Maria zaczyna pracę guwernantki w mieszczańskiej rodzinie w Warszawie. To trwa krótko. Przyczyny można łatwo zrozumieć z listu wysłanego do jednej z kuzynek: „Jest to jeden z tych domów pańskich, gdzie w towarzystwie mówi się po francusku (nb. jakąś kominiarską francuszczyzną), rachunków nie płaci się pół roku, ale wyrzuca się pieniądze za okno, skąpi na naftę do lamp". I pewnie również oszczędza na nauczycielce... Jednym słowem, nie trwa to długo. Maria szuka jednak nie tyle pieniędzy, ile możliwości poznania trochę lepiej natury ludzkiej.

Kierowana tym pragnieniem, zgadza się wyjechać na wieś, do guberni płockiej, za pięćset rubli rocznie, począwszy od 1 stycznia 1886 roku. Nowymi pracodawcami są państwo Żorawscy. Jak twierdzi Ewa Curie w biografii poświęconej matce, są oni „administratorami dóbr książąt Czartoryskich, położonych sto kilometrów na północ od Warszawy". Sto kilometrów od swego miasta za pięćset rubli! Nie byłoby to wiele, gdyby nie pewna, niezaplanowana z góry znajomość. Bronisława, nazywana Bronką, najstarsza córka Żorawskich, zostaje wielką przyjaciółką Marii. Wśród paplających dziewcząt „...wydaje mi się brylantem ze względu na inteligencję i zrozumienie życia". Maria znajduje swoje, młodsze o rok, alter ego. Dziewczynę poważną, która kontroluje swe namiętności. Mając osiemnaście lat, Bronka pomaga dzielnie Marii w uczeniu wiejskich dzieci czytania. „Brońcia i ja mamy 2 godziny dziennie lekcji z dziewczynkami wiejskimi; jest to prawie szkółka, bo mamy ich do dziesięciu".

Maria nie jest jednak szczęśliwa. Myśli o swej rodzinie, o matce i o siostrze, przedwcześnie zmarłych. Przez całe życie będzie sprawiać wrażenie osoby, która potrafi pokonywać przeszkody na swojej drodze, ale rany zadawane przez życie są z tego powodu jeszcze głębsze. „Co do mnie, śmieję się wiele i nieraz pokrywam śmiechem brak wesołości istotnej". Zdjęcie z 1888 roku to potwierdza. W jej uśmiechu jest coś sztucznego i jałowego. Czegoż zatem brakuje Marii? Może celu? Oczywiście, naucza, próbuje czynić wokół siebie dobro, ale to nie wystarcza dla zaspokojenia tej samotnej duszy. Pasjonują ją nauki ścisłe. Ma już bardzo jasne wyobrażenie tego, czym jest chemia. Cóż zatem? Zatem nic. W roku 1889, jak to było przewidziane, rozstaje się z rodziną Żorawskich i udaje się do Sopotu, do rodziny Fuchsów. „Są bardzo uprzejmi, a dzieci polubiłam. Zdaje się więc, że wszystko dobrze będzie – a zresztą być musi". W dużej mierze charakter przyszłej dwukrotnej laureatki Nagrody Nobla przejawia się w tych ostatnich słowach. Do filozofii Augusta Comte'a doda własną determinację. Maria stawiała sobie bardzo precyzyjne cele i uważała, że przeszkody na drodze do ich realizacji należy pokonywać lub omijać. Pragnęła kierować swym przeznaczeniem, tak jak później swoimi doświadczeniami. Ale życie nie daje się zawrzeć w równaniach. W postawie Marii jest pewna nerwowość, jakby tłumiona gwałtowność. Wszystko przewidzieć to dla niej sposób na zapewnienie sobie poczucia bezpieczeństwa, a zwłaszcza na zbudowanie pancerza osłaniającego delikatną duszę. Nie przewidziała jednak, że zakocha się w Kazimierzu, najstarszym synu Żorawskich, że Kazimierz poprosi ją o rękę i że jego rodzice nie wyrażą zgody na małżeństwo, twierdząc, że nie poślubia się guwernantki, nawet ze szlacheckim rodowodem. I która na dodatek jest bez grosza! W owych czasach zdarzało się to i w zamożnych rodzinach, i w romantycznych powieściach. Lecz w tym przypadku rozsądek szybko bierze górę. Maria musi przełknąć afront – młodzieniec w końcu wybrał dziedzictwo – i koić smutek miłosnego zawodu „Traktatem chemii nieorganicznej i organicznej" Willma i Henriota. Cóż z tego, że przypadek jest stałym składnikiem tego świata – nawet w matematyce – Maria nie ma do niego żalu. Jeszcze zanim spotkała Kazimierza Żorawskiego, postanowiła studiować nauki ścisłe. Po powrocie do Warszawy znajduje posadę nauczycielki i wznawia kontakty z przyjaciółmi z Uniwersytetu Latającego. Dzięki nim w małym laboratorium uczy się przeprowadzania różnych doświadczeń z fizyki i chemii. To właśnie wówczas, w czasie tych pierwszych prób odkrywa przyjemność, jaką mogą sprawiać badania eksperymentalne, i dochodzi do równowagi psychicznej. Nauka jako terapia. Dzięki tym skromnym zajęciom Maria odzyskuje werwę i chroni swą wrażliwość przed światem zewnętrznym. Pieniądze zaczynają napływać. Wkrótce będzie ich miała wystarczająco dużo, by dołączyć do siostry Broni w Paryżu.

Fragment książki Laurenta Lemire'a „Maria Skłodowska-Curie" (tłumaczenie Grażyna i Jacek Schirmerowie), która ukaże się nakładem wydawnictwa Świat Książki. Śródtytuły od redakcji.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Pomieszczenie jest obszerne, prawie puste. Przypomina skromną pracownię malarską. Ten nędzny barak ma ściany z desek, wysmołowaną podłogę, a dziurawy dach przepuszcza wodę. Pośrodku stoi piec węglowy, po bokach na kilku stołach rozstawione są szklane naczynia; jest także szkolna tablica zapisana symbolami i cyframi. I trzy dziwne aparaty, jakby ściągnięte prosto ze strychu, kombinacja drewna i metalu, przypominająca sprzęty marynarskie: to komora jonizacyjna zrobiona z puszek po konserwach, aparatura na kwarc piezoelektryczny i elektrometr. Wszystko wydaje się zbyt prymitywne, by móc przyczynić się do postępu w nauce. A jednak to wystarczyło przed ponad stu laty Piotrowi i Marii Curie do odkrycia polonu i radu. W roku, w którym Francja myślała o czymś innym niż fizyka, w roku, w którym mówiono tylko o kapitanie Dreyfusie i w którym Zola opublikował w „L'Aurore" artykuł „Oskarżam". Cały kraj w wielkim zamęcie wchodził w wiek XX, a Claude Monet malował „Nenufary" w swym normandzkim parku Giverny. Malarstwo, jak i wszystko inne, stawało się nowoczesne.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy